— A może tak lepiej?
Foka nie był wcale trwożliwy, nowości się nie bał, szukał ich przecie, ale skóra mu cierpła i nie taił tego przed księdzem. Jedno wiedział twardo od ojca, od dziadów, że gazda z gazdą zawsze dogada się i pogodzi. A tu ci nowi dyrektorzy? Któż ich wie, czy bliżsi temu ukrytemu gazdzie, czy może tylko po stronie pieniądza i tych wszystkich nieznanych słów, o których pouczał ksiądz.
Przyjechali wreszcie oczekiwani goście po południu w sobotę. Wjazd z gościńca na plebanię był nieco stromy, ale możliwy. Wtoczyło się czterech panów dyrektorów w wieku od lat czterdziestu do pięćdziesięciu, wszyscy niedużego wzrostu, zażywni, grubsi od dotychczasowych dyrektorów, jeden z nich najstarszy nawet wcale gruby. Nie tak tędzy ani brzuchaci jak bywają wójtowie, za to wszyscy miękcy, pulchni, a wszyscy jak jeden ze złotymi łańcuszkami na brzuchach. Ksiądz ulokował ich w pokojach dla nich przeznaczonych, po czym wrócili do jadalni, gdzie czekał Foka. Przyglądali się sobie w milczeniu, w przytulnej jadalni oziębiło się. Gdy zaczęli rozmawiać z księdzem, okazało się, że tylko jeden z nich Bukowińczyk mówił po polsku i po rusku, inni po niemiecku. Ale podobnie jak była w Monarchii nader barwna Armeesprache, była także może jeszcze bogatsza Geschäftssprache. Bądź co bądź austriackie gadanie to była rzeczywistość. Panowie dyrektorowie, aby ich lepiej rozumiano, dosypywali do niemczyzny różne słowa, to słowiańskie, to rumuńskie mniej lub więcej przekręcone, a także jakieś inne niezrozumiałe. Dwaj spośród nich zagadywali między sobą po węgiersku, a trzej rzadko ucinali jakby batogiem skórzanym jakieś słowa krótkie, gardłowe, takie, których ani Foka ani ksiądz nigdy nie słyszał i żaden z nich nie rozumiał. Okazało się później, że to po angielsku. Lecz koniec końców nie tacy znów zimni, po austriacku trzepali, można ich było zrozumieć. Foka znał nieźle niemiecki ze służby wojskowej, także włoski, podczas wędrówek nauczył się nieco po rumuńsku. Spośród gazdów w owe czasy nikt nie znał tylu języków, z mieszkańców gór chyba jaki zabłąkany rzemieślnik. I znów to samo: Foka z miejsca poznał, że ci panowie, to właściwie nie panowie. To znaczy