Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zatem ów panicz królewski, trochę starszawy wyruszył w świat. Nie myślcie sobie państwo, że mu się bardzo korony zachciało. Tak długo czekał, że mu się dawno odechciało. Do mądrości się nie mieszał, ale wiedział przecież to jedno, że ojciec nie jest szczęśliwy, bo chce koniecznie umrzeć a nie może. Nie bardzo mu się uśmiechało, ale kazał zaprząc konie, co tu mówić, takie śliczne jak pana Edwarda ze złotymi grzywami — ale przecie inne i po co równać — do złotego powozu i jedzie przed siebie. Wcale nie po to, aby szukać panienki ani na wesele, tylko w sprawie śmierci dla ojca. Natryndał się, namęczył się i dojechał po latach do takiego miejsca, gdzie nawet wiatr się nie zatrzymuje. Było tam cicho i można było dosłyszeć każdy szept. Wywiedział się o co chodzi. Pan ojciec wtedy umrze, kiedy zobaczy coś takiego, czego nie potrafi wytłumaczyć. To nie żart! Wielki król dochodził do pięćset lat i miałby czegoś nie znać? I to śmiech. Taki mędrzec z wieży, z której widać przez szkło przenikające tysiąc lat wstecz i tysiąc naprzód przed siebie, aby taki nie poznał sam tego świata? Aby takiemu coś się wymknęło? Ale dobry synek nie fasonuje ojca na równość z tym czy z innym mędrcem. Bo chodzi mu o to, co najważniejsze. To prawda, mędrzec nie powinien się dziwić, tym mniej nie powinien szukać zdziwienia, na to aby stuknąć się nosem i nic nie rozumieć, bo i tak wie, że wszystko rozumie. Ale cóż? Jednego dola jest taka, drugiego inna. Widocznie nie da się podciągnąć wszystkich pod jeden strychulec. To jedno dobrze przynajmniej, że dowiedział się, że ojciec musi zobaczyć coś takiego, czego dotychczas nie widział, przed czym stanie rozum, a razem z nim życie. To szczęście! Ale co takiego, gdzie i jak, z tym kłopot nowy i największy.
Ponawiane okrzyki z wnętrza domu coraz donośniejsze, a wreszcie dzwonek jakby na alarm otrząsnęły Weisera z zapału opowiadania. Ocknął się i przerwał je: „Przepraszam, jestem tam potrzebny, dokończę jeśli będzie czas.“
— Co to wszystko znaczy? — pytała ciocia Wicia wzruszając ramionami — z początku ciekawe, ale potem dziwaczne. To nie dla mnie. To Talmud.
Pani Józefina odparła:
— Kiedy byliśmy ostatnio w Wierbiążu na Św. Jana, ulewa nas zaskoczyła i schroniliśmy się u Weisera. Opowiedział nam wówczas do końca, a koniec zabawny. To nie Talmud chyba.
— Coś jak Faust? Odmłodził się król dla dziewczyny?