Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Oni nas zagłodzą!“
„Hajże trzody, należny nam śpiew wierny!“
Rwały się iskry, syczały znów:
„Nie posłuchają!“
„Znów być nam Syrojidami!“
Iskry wyły jak kamienie z procy:
„Ratujmy się rodzie Bożucha!“
Potem wycie szło z tamtego brzegu, jakby w wichurze gięły się drzewa. I im zabrało duszę źródło.
Rozpacz i złość Syrojidów uciekły w szumach na nasz brzeg. Przetratowały sobie przez ludzkie dusze jak stado rozjuszonych oślaków. Ludzie widzieli rozpacz wrogów, ale nie mogli się opamiętać. Bo sami nic nie mieli w duszy. Jeszcze większa czarność ich ogarnęła. Wszędzie była nicość, żadnej siły nie widzieli na ziemi. Już usta otwierały się. Już się zaczęły wypulać oczy.
Krzepił się w sobie i modlił Kudil. Stawka ostatnia była w fłojerze. By zwyciężyło człowieczeństwo. Tu ukazał mu się wierch dopustu, próba: czy godzien jest położyć duszę za pobratymy?
Dlatego to w pieśń trzeba było duszę położyć, dech cały tchnąć. I bez tchu paść w głębie wód, gdyby świat nie dał się pieśni.
Wtedy niespodzianie uderzyła na nich nowa fala z drugiego brzegu. Źródło nie tylko unicestwiło ludomorów. Wypłukało też ich grzech. Z tamtego brzegu buchnęła woń leśnej zgniłej ziemi. Pogrzebane warstwami stare rody drzew i liści a zachowane w nasionach. Prastare coś, zmurszałe tchnęło stamtąd. Żałośnie wyspowiadali Syrojidy swą tajemnicę.
Tajemnicę korzenia odkryło źródło: z warstw ziemi leśnej coś błagało Kogoś — kogo, nie mogło zrozumieć — by odrodziły się i trwały jego rody. Był czas dla fłojery.
Kudil podniósł ją do ust. Bzykała jak bąki, skwierczała i kipiała jak płótno gotujące się w ługu — aż się oczyściła. Potem kwiliła jeszcze jak białe pisklę sokole, opuszczone, samiutkie w gnieździe samotnym: prosiła, groziła bezsilnie, by ją zostawić w spokoju. Kudil trzymał ją uparcie. Wzmocniła się, urosła, rozmachnęła się skrzydłami. Wydzierała mu się z rąk. Już porywała go lotem, by cisnąć nim z góry ku ziemi, by odeń się odczepić. Dzierżył ją ze wszystkich sił. I wszystek dech w nią wetchnął.