Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednak ludzkie gromady rozjuszyły się, stały się same kupą Syrojidów. Zagłuszyły Peredowożę. Zahuczały gniewem ognistym. Krzyczano z tłumu: Pęknijcie z głodu! Na trawę Syrojidy! Wrzątki z huzyci łykać!
Z wrzaskiem ruszyli ku Peredowoży. Wśród Syrojidów zabłysnęły setki gał ocznych, mraki żółte wstrząsnęły się od wycia i wrzenia. Lecz nie zbliżyli się do swego wodza, nie odważyli się doń zbliżyć, nawet by go osłaniać.
Peredowoża nie cofnął się przed naporem ludzi. A gdy go otaczali, mroźnie ich przenikał oczyma potylicznymi, palił roznieconą gałą. Zatrzymali się, nie zdzierżyli mu, zaczęli się cofać.
I wtedy z rykiem pognali za nimi Syrojidy, okrążając i omijając Peredowożę. Tego i owego człowieka zatłukli kłodami i zawarli w szpony bułatne. Widać już było, jak zadrapani i zatruci tym ludzie wili się w męczarniach, jakby od ukąszenia jadowitego gadu. Lecz inni bosymi nogami zadeptywali Syrojidów, aż żółta, gęsta ciecz wszędzie się kleiła. Z kolei sami padali zatruci. Z tyłu za Syrojidami wolno posuwał się Peredowoża.
Wtedy z ciżby ludzkiej wyszedł Kudil. Wzniósł rękę. Zatrzymały się rzesze. Gdy Peredowoża ujrzał Kudila, zatrzymał się także.
Stali tak wszyscy w milczeniu. W końcu Kudil sam podszedł ku Peredowoży. Powiedział:
— Poznałem waszą tajemnicę. Widziałem wasze święto słobody.
Peredowoża zaskrzypiał:
— Za małyś do naszej tajemnicy. Nie możesz iść naszą ulicą, tak jak nie możesz zapuścić się w nasze gorące podziemia.
Kudil odpowiedział:
— Wy nie swoją ulicą idziecie. Na wywrót idziecie, całkiem na wywrót. Z grzechu całe wasze życie, nawet wasza postać z grzechu.
— A wasza z czego?
Kudil odwrócił się, odparł głośno, by słyszał kto żyw:
— Pękł wrzód, główny grzech — strach! Myśmy już chrześcijanie.
Gała Peredowoży pozieleniała jeszcze bardziej.
— Chrześcijanie? To znaczy, macie u siebie innych słabszych jak my was, aby straszyć. Na chudobę, na pokarm.