Wielopolskiego wycisną trochę „fersztandu“. Pan Kołaszko zresztą wcale nie cenił margrabiego. To realny polityk? — śmiał się. — To kapelmistrz bez orkiestry, dyryguje sobie samemu — do słuchu. Na wodzie pisze swą laseczką. Woda tędy — batuta owędy. I do narodu trzeba otworzyć ramiona! A nie te — dworskie matactwa. I oszukani oszuści. I te zacofaństwa!
Tego już nikt nie rozumiał, jaką to formę ugody miał na myśli pan Kołaszko. Jednak przyszły takie czasy, że nikt się już oń nie troszczył. Zapomniano o nim. Jak gdyby uznano, że nie istnieje.
Nie miejsce tu mówić szerzej o samym powstaniu. Ale skoro o nim mowa, odczuwam potrzebę przypomnieć słowa Zygmunta Krasińskiego: „Polska, póki jej sił stało, hasała na zewnętrznym polu życia.
Czy w domu gospodarząc i biesiadując, czy na sejmach radząc i deklamując, czy na pobojowiskach walcząc i zwyciężając.
W czynie nagłym, doraźnym, widomym zawżdy się kochała.
Dopiero na ścieżce do grobu przed nią jak kwiat wykluwać zaczęła się poezja.
Na samym grobie zaś z pączka przemieniła się w stulistną różę...“
Tak to, o ile pamiętam. A przywodzę te słowa dlatego, że właśnie myśmy chcieli naprzód zwyciężyć duchowo, a nie hasać na różnych polach. To może się dziś wydać trochę mętne i egzaltowane. I właściwie nieprawdopodobne. Żyjemy bowiem w okresie tak solidnego i izolowanego od przeszłości pokoju, że nawet czasem niestety robi wrażenie zatęchłej szafy. Wszyscy porządni ludzie powinni być miłośnikami pokoju, ale obawa wojny i strach — choćby o pokój — jest przecież strachem. W czasie napięcia wojennego, o ile ludzie są gotowi na wszystko, niejedna rzecz wydaje się możliwa. Bo chodzi o grę sił, nie ma co argumentować, po to jest ryzyko, by przeważyć szalę. Lecz nasze boje, nasze przygotowania to nie był czyn tylko doraźny; zewnętrzny. W nich ujawniła się tradycja całej Polski — w przekroju. Wolność i ukryta poezja.
Gdybyście widzieli, panowie, jak nasz wódz Dołęga, były wybitny oficer rosyjskiego sztabu generalnego, nagle przemieniony, przemawiał do ludu! Jak porywał tłumy żmudzkie! Tłumy ludzi nie takich żywych, towarzyskich i zapalnych jak
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/288
Wygląd
Ta strona została skorygowana.