Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie, gdyby do adwokata na kontrakt poszedł ze mną ten siwuch, podarowałbym mu już wszystko, byleby Ptachę zostawił.
Był to koniec lata. Wtedy sam ojciec odezwał się do nas. A ojciec nie taki mowny jak ja. Zanim słowo wycedzi, skubie wąsy długo. Odejdzie potem na chwilę, znów wróci. Krząka zanim słowo wypowie. A serce ma, dla chudoby najbardziej, dla wszelkiej żywociny! Dla niedźwiedzi nawet... Wtedy dał nam rozkaz. Powiedział bratu i nam synom: „Petrysku, Jurysku, Matijesku! Baczność, wy panie bracie, i wy, moi synkowie! Wybić mi wszystkie niedźwiedzie: po Hordje i po Liśniowy! Do zimy nie ma być śladu z nich! Szukajcie legowisk, wytropcie gaury. Albo my albo one.“
Od kiedy ojciec to rzekł, stało się coś ze mną. Uganiałem się we dnie i nawet w nocy po cykotach, po berdach i jamach leśnych ze strzelbą. Dubeltówki nie miałem, tylko stary kris kapslowy. Biłem gdzieś po jednemu. I ten czarny smok straszydło już włosy mi skubnął z głowy. W ostatniej chwili nabiłem pistolet. Wracałem do domu strudzony, ledwie na nogach się trzymałem. We śnie dręczyły mnie zmory niedźwiedzie. Zdarzy się, że zasnę, a tu nade mną ogromny pysk kosmaty ze szparkowatymi ślepiami. Krzyknę: „bracia, niedźwiedź!“ Zrywam się, chwytam strzelbę, a to mara senna. Nawet koszenie nie szło jak należy. Już bym do wsi szedł, do jednej lub do drugiej, prosić ludzi o pomoc, ale u wszystkich robota, a pójść do wsi — to dzień stracony. Póki lata, nabiliśmy trochę niedźwiedzi. Siwuch krążył dalej, a wciąż naprowadzał tu swoją rodiję. Jesień była sucha, śladów nie było widać. Szczęściło się niedźwiedziom. — W końcu daliśmy im przecież radę. I tak już było. —
Jurysko skrzywił się, nawet nie spoglądał butnie jak zazwyczaj. Przystanął, potem odwrócił się do Smahy, która szła tuż za nimi. Klepał ją głośno po szyi, Smaha to radośnie kiwała głową, to odmachiwała się niecierpliwie, gdy miała dość tego. „Hej, Smaho, Smaho sołodeńka!“ — krzyczał głośno Jurysko.
— A czemuś to śpiewanki nie ułożył na Smahę, Jurysku? Jej się to należy. I z cymbałami by zaśpiewać na chramie, gdzieś na Ilci.
— A, żyje jeszcze — na co jej śpiewanka? I co komu do tego? — niechętnie rzekł Jurysko.
— Ależ słuchajcie, gazdo — mówił Bjumenko. — Nas korci