Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tam dochodził pan Tytus bez towarzystwa, bez psa i bez broni. Na sępich płaikach była jego granica.
Czemużby nie? Gdzież, jeśli nie tu? Dokąd należę sam całkiem, jeśli nie tutaj? I co bym właściwie stracił, gdybym stąd nie wrócił? Tu spoczynek trwały lepszy chyba jeszcze niż ten wycieczkowy. —
Gdybyż tak teraz ostatnim, najpotężniejszym, zwycięskim haustem wchłonąć ten jedyny świat!
I niech pęka ten baniak kotłujący i zadymiony! Niech rozpryśnie się „dusza“ — tam gdzie przynależna. Niech na szmaty pójdzie ten worek serce — najgorszy z worków Pandory.
Gdyby tak można wiedzieć o ludziach te tajemnice, które wymykają się im samym jeszcze płochliwiej niż takie, które osłaniają, sprawy wstydliwe lub haniebne!
Pan Tytus — zdaje się — myślał o śmierci zazwyczaj mniej jeszcze niż kto inny. Czuł wprawdzie dobrze, że skoro mógł wysyłać ludzi na tamten świat lekkomyślnie prawie, to powinien by równie lekkomyślnie, albo na każde zawołanie stawić się śmierci do oczu. Tymczasem zamykał oczy.
Na usprawiedliwienie mówił sobie: mógłbym wtedy palnąć jeszcze jedno i to nieodwołalne, wstrętne głupstwo. Na to zawsze jest czas. A jednak jeśli powrót i miłość mają być nie sezonowe — niby powrót ptaków na wiosnę — by znów odlecieć, to właśnie teraz czas!
W łonie tych łagodnych ciemnych skłonów zalesionych, u stóp bukowych czupryn, w dudniącej katedrze zieleni, pod murawą, pod rosami dźwięczącymi w powiewie puszczowym jest miejsca dużo. — — To właśnie umacniało go! Tu umrzeć, tu być pogrzebanym.
Aha, a zatem tu jest zakorzenione stereotypowe powiedzenie, tak mało zrozumiałe: chciałbym leżeć we własnej ziemi!
Zmęczony wędrówką zasnął tu na krótko. Przyśniło mu się, że potężny, strzępichaty, wąsaty dzik przebiegł obok niego. Skondensowany w zwierzęcą formę las bukowy. Tytus zauważył, że dzik spojrzał nań nieśmiało a nieufnie, ludzkim znanym mu dobrze spojrzeniem. Zbudził się z lękiem. Przypomniał sobie, że to był wzrok jego ojca.
Przez te płaje, przez całe ich pismo puszczowe, kraina nieodkryta, a może straszna dla nie obeznanych z nią, stawała się dla pana Tytusa — jak dla kłusowników, jak dla zapamiętałego pustelnika — krainą wiedzy. Przelatywanie świata opustoszyło go z wiedzy. Po prostu naprawdę nic nie wiedział, od