jego odnawiało się, kraj cały stał się jego nogami, rękami, powonieniem, podniebieniem, wzrokiem. I znów złożony był w tej kolebce, w której znajdowała się Bukowina falista. Między górami, dokąd zapuszczały się jego korzenie, a stepem gdzie była jego kora, jego skóra. Nie wyskoczył ze skóry.
Cieszył się wszakże jedynym towarzyszem, który go codziennie odwiedzał. Raz na dzień, choć nieregularnie, schodził do chaty z najbliższej choć wcale odległej połoniny, niemłody, poważny owczarz, któremu powierzono pieczę nad panem Tytusem. Biednie ubrany, połatany, przesiąknięty dymem watry aż ciemny, wynurzał się z pobliskiego lasu w miękkich postołach, cicho jak duch. Przesuwał się powoli; z rozwagą i z namaszczeniem. I gdy odchodził, także znikał jak duch leśny. Smukły, trochę posiwiały i smętny owczarz miał w sobie coś wojackiego. Pochodził z Pokucia z Berezowa szlacheckiego, był „szlachcicem“. Przynosił mleko, sery, przygotowywał drzewo, rozpalał watrę, dokładał do watry, piekł chleby kartoflano-kukurydziane. Aby nie robić hałasu, chodził cały czas na palcach.
Krzątając się sapał, dyszał i świstał nosem z natężenia jak niejeden górski człek, co lekkomyślnie, bądź z fajką w zębach, bądź z ciężarem na plecach, zbyt prędko wspina się po stromych ścieżkach. Prawie nic nie mówił.
Aż raz nagle zapytał suchym, pełkocącym głosem:
— Panie baronie, a czy to prawda, że wyście uciekli z Ameryki?
— Uciekłem — odpowiedział pan Tytus po namyśle.
— I ja uciekłem — rzekł owczarz nieco weselej.
— Jak to?
— A tak — i owczarz zaczął mówić po angielsku owym dialektem rębanym, tak trudnym do zrozumienia, jakim mówili emigranci uczący się jedni od drugich.
— Ej chy byn in Arkanzas, in Nebraska end in Czikago, for fyw jyrs. I uciekłem do chaty.
— A czemu? Nie było tam lasu i gór? Co?
— Jeszcze jaki las! To pan nie wie? Ale to wszystko sen, to gorączka. Nie poznawałem sam siebie. I teraz nie wiem sam, czy to tutaj sen czy tamto.
— No i cóż tam jeszcze w tej Ameryce?
— A co? Światło wszędzie, światła dużo. Ciemność gdzieś się schowała. Ale wciąż gdzieś gonisz, uciekasz wciąż czy co?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/143
Wygląd
Ta strona została skorygowana.