Siedzi sokół na topoli
I pieśń śpiewa nie po woli,
Bo ma skrzydła ogorzałe,
Nóżki ranne, rozbolałe.
W Czarnohorze, w połoninie
Leży Dobosz na pustyni,
Porąbany, postrzelany,
A krew spływa z ciężkiej rany.
To waterkę bujną żarzy,
I waterką grzeje rany,
To o wodzie zimnej marzy,
O ochłodzie śni źródlanej.
Ej, sokole, bracie siwy,
Choć ty nie bądź mi zdradliwy,
Poleć, fruń mi do matuli,
Niech przybędzie, niech utuli.
Z dala zakwil żałobneńko:
Wyjdź z chatynki stara neńko,
Przynieś wody mu lodowej
Z tej krynicy, z tej kiedrowej.
I mateńka doń przybywa:
„Synku, gdzież twa trzoda siwa?
Gdzie twe wielkie stada synu?
Tak bez gazdy marnie zginą.“
— „Ach mateńko — niewierniczko!
Trzody karmi połonina.
Wodą ochłodź chore liczko.
Serce ochłodź twego syna.”
Ej, sokole, bracie siwy,
Choć ty nie bądź mi zdradliwy.
Poleć, poleć do mej miłej
Niech przyniesie wody żywej. —
I dziewczyna doń przybywa,
I ochładza rączką lice.
„Ot tu, luby, woda żywa
Z Doboszowej twej krynicy.“
Skroń gorącą mu otuli,
Łzami chłodzi skroń kochanka.
„Któraż ciebie boli ranka?
Od topora, czy od kuli?
Czy szeroka — porąbana?
Czy głęboka — postrzelana?“
„Ach, źródełko ty, kryniczko,
Chłodzisz serce, chłodzisz liczko.
Bolą — duszko rany obie,
Ostrzem tnie ta myśl o grobie,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/563
Ta strona została skorygowana.