w katowni, porwane, zakrwawione i zagnojone koszule, poubierali swe rzeczy złożone w wartowni: świetne kaftanki czerwone ze złotymi guzikami, nowe kożuchy, serdaki, torby potężne wybijane mosiądzem i białe manty czerwienią i złotem wyszywane. W torbach znaleźli fłojery.
Gdy patrzyli ku skałom sokolskim, ten i ów zapytał Dmytra, czy mają tu cicho siedzieć — bo może rozkaże niespodzianie napaść na pogoń — czy też mogą palić watry i hałasować. Dmytro pozwolił palić watry, pozwolił grać na fłojerach. Tak odpoczywali, kurząc fajki, gwarząc i probując fłojery. W końcu wrócił Kudil z dwoma końmi objuczonymi złotem. Tyle wziął złota z bukowinki Wasylukowej, ile mógł na dwa konie naładować. Gdzieś wysoko przebrnął Białą Rzekę i poprzecznymi płajami idąc wołoskim bokiem, dotarł aż do towarzystwa.
I wtedy Dmytryk kazał rozdzielić między stu pięćdziesięciu ludzi, wyzwolonych przezeń z katowni, owo złoto. Nakazał im rozejść się po świecie, czy chatę jaką pobudować sobie, i osiąść, choćby gdzieś wśród puszczy, na wołoskim boku.
Gdy wszyscy jednym głosem wołali, by nowe towarzystwo złożyć, by Dmytro dalej watażkował, by jeszcze raz wypędzić mandatorię, a potem hulać, wojować, powiedział wtedy słowa pamiętne, które przekazał Andrijko.
— Koniec opryszkom! To wam powiedziałem po wypędzeniu zdrajcy Pletienia. I tę właśnie odpowiedź miałem dla ciebie, ojcze Klamie, w nocy wtedy, kiedyś nam powiastował o Pyłypku. Ale niedobry czas był o tym mówić. Powiem teraz. Odtąd już tacy chyba opryszkować będą, co z babskich kleci dukaty ciągnąć będą. I coraz gorsi, co nawet biały grosz z berbenic zaczną wyskrobywać. Nie wasze to, nie junackie dzieło. Każdy rodzaj musi mieć jakieś miejsce na świecie. Dograny musi być do świata jak struny w cymbałach, musi być potrzebny. Tak jak jest w puszczy między zwierzyną, tak samo między ludźmi, tak też i z rodem naszym, junackim.
Po cóż było junactwo, po cóż byliśmy my? Aby towarzystwo zebrać, aby na cały świat górskich ludzi rozszerzyć towarzystwo, aby stąd dalej słobodę rozkrzewić. Dziś już tego junacy nie zrobią, zrobić nie potrafią. Raz tylko jedno szczęście nam się otworzyło, jak jedne są narodziny człowiecze. I raz zjawił się czarownik wielki, stary cesarz, co miał światu odkryć słobodę naszą, to ziele rzadkie a ważne, jak przekazał
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/560
Wygląd
Ta strona została skorygowana.