Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cha się, z katem żartuje i lulkę kurzy. Bo tak się umówił z całym swoim towarzystwem, że którego mają naprzód powiesić, ten lulkę wykurzy i poda drugiemu.
Stoi tak Pyłypko wystrojony, pyszny, taki świecący, że sam pan katek z lubością nań patrzy i jakoś mu trochę pochlebia. Ogląda sobie Pyłypko ludzi naokoło. A tu każdy przerażony, blady. Myśli widać Pyłypko: biedny naród. I dalej dym z fajki wypuszcza. Ale nie spieszy się nic. I pan katek jakoś się nie spieszy, bo widzi, że tamten się nie boi. Ludzie dzwonią zębami. Żołnierze jeden na drugiego patrzą, karabiny im ciążą. Pocą się, skrzywieni jacyś, jakby ich wszystkich brzuch bolał. Jeden tylko młodziaczek różowy, żołnierzyna wyprostowany, stoi jak smereka i patrzy ostro. Widać że junak, jak nasze junaki. Tymczasem któryś tam z tych brzuchatych panków, ten co to wielki, śmierdzący papier w rękach trzyma, daje znak. Chce coś mówić, ale sam chrząka, łyka słowa i dławi się słowem. Co chwila pot wyciera.
— Sczeźnij, biedo kaluchata!! Czego się trzęsiesz?! Ciebie nie powieszą. Medal swój dostaniesz.
Pan katek stanisławowski, wcale grzeczny człeczek, ale cóż? Widzi, że tamten grubas tak papierem macha. Już i sam zapraszać zaczyna Pyłypka. Koło katka dwóch takich ot psiołupników, co mu pomagać mają. Tęgie chłopygi, ale prędzej to jakieś wieprze niż ludzie. Mordy niemrawe, zamazane, bezzębne.
— No, Pyłypku! proszę panie watażku, kończcie fajkę. Do roboty, panowie naglą...
Pan katek malutki, stary, pomarszczony, z nosem długim, mruży oczy jak kot, fartuch ma czerwony, wytarty. A Pyłypko ogromny, wystrzelisty. I młody, młodziutki! Pas na nim błyszczący, nabity gwoździami. Patrzy z góry na katka. Od śmiechu się wstrząsa, dym puszcza gęsty, uspakaja go:
— Nicziò, nicziò, panie katek, szubieniczka cierpliwa, nie ucieknie. I na panów poczeka. Stara ona babunia, a nas wszystkich przebędzie. — Zagląda wreszcie powoli do fajki Pyłypko. Woła towarzysza Miszka: Haj, pobratymie! Czasu biedaki nie mają, trzeba kończyć fajkę. — Odprowadza tedy Miszko wolno Pyłypka aż do szubienicy, a kiedy wstępuje na drabinkę Pyłypko, podaje fajkę Miszkowi. Rozgarnia raz jeszcze jasne włosy Pyłypko, patrzy prosto na ludzi śmiałymi, siwymi oczyma. Raz jeszcze zapatrzył się Pyłypko daleko, gdzieś bardzo daleko. Uśmiechnął się czemuś. Już koło niego katek z chy-