Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/536

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
HAJDUKI

Kiedy już przyprowadzono do Kut Czupreja, Kudila i starców Szkindów, widać było, że się nie wydostaną. Naokoło, na carynkach biwakowało wojsko, sami madiarscy i niemieccy żołnierze, z którymi nie można się było dogadać. Wszędzie po górach przy watrach siedzieli gazdowie, zegnani z wielu wsi do ścigania opryszków i pilnowania płajów pod przewodnictwem strzelców i żandarmów. Ścieżkę cłową patrolowali na koniach strzelcy wraz z białymi dragonami. Późną nocą właśnie przyprowadzono Kudila i Czupreja, którzy widzieli całe to pogotowie i teraz opowiadali towarzyszom.
Znajdzie się może gdzieś taki człowiek, który wielu przyjaciół pozyskał wśród ludzi statecznych, ale gdy przyszła pierwsza błaha próba, nadzieja wykłuła się ze skorupy nieświadomości na to, aby od razu zatchnąć się i zmrozić lodowatym zimnem małoduszności. Taki, słuchając tych opowieści, może znaleźć choć tę pociechę, że pośród ludzi lasowych, nazwanych rozbójnikami, brak chwiejnych i dwuznacznych, tak mało zdrajców, wiernych tak wielu. Tę pociechę, że są jeszcze ludzie z lepszej gliny od statecznych.
Z początku byli więźniowie dzień i drugi wszyscy razem, w jednej przestronnej, ale niemal ciemnej piwnicy, związani i zakuci w kajdany, lecz nie przykuci do ściany ani do podłogi. Tyle było choć dobrego, że przez niezbyt wysoko umieszczone okienko szło świeże, chłodne powietrze z sadu. Nie wiedzieli jednak, czy ich nazajutrz będą sądzić i wieszać, czy też naprzód męczyć i trzymać w katowni. Prawo szubieniczne! Żywo i gwarno zrobiło się w tej piwnicy. Jak płomień gasnący jeszcze raz wybucha jasnością, tak głowy ich i serca jeszcze raz zawrzały i zakotłowały. Całe towarzystwo hałasowało, ciągle alarmując tym straże i żołnierzy. Nagadali się tej nocy jakby przed końcem świata. A jednak o Ołence nikt nie wspomniał. Oszczędzali swego watażka. Po co mieli rany jego urażać.
— Oho — śmiał się i żartował Czuprej, choć był pokaleczony i pobity z niedawnego zmagania się z puszkarami, że ledwie mógł się podnieść. — Przysiadło nas. Potop przyszedł na nas. Wygubią nas jak te ptaszki-jednorogie, co były przed Noem. Już nawet na rozpłodek z rodu tego nie zostało.
I stary Klam leżał zmęczony, pobity. Podniósł się. Mówił powoli: