Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/534

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bez słowa pognali ku tołoce. Ołenka czekała w lesie. Tymczasem po chatach wszystkich wciąż jeszcze plądrowali żołnierze i hajduki. Wyciągali z chat tych ludzi, którzy nie zdążyli uciec, okładali ich harapami, wiązali i wlekli ze sobą.
Gdy cały pochód gotowy, wyruszył jak długi wąż, a idąc od chaty Palijowej skręcał obok granicy Szkindowej, na lewo ku Prosicznemu płajowi, już wszyscy trzej watażkowie przycwałowali na koniach do bukowinki. Każdy przywiódł po cztery konie. Ołenka odszukała mężczyzn swego rodu, poukrywanych w bukowince. W chacie nie było już nikogo z napastników. Weszli do chaty. Ołenka ubrała wysoki pas stryjowy, założyła za pas pistolety i bardy. Stary stryj ojcowski i wuj Ołenki także zbierali się. Przygotowali całe tajstry pełne pistoletów jakby na wesele. Inni siodłali konie. Ołenka wcale nie czekała, wsiadła na białego konia, drugiego wiodła obok siebie. Ruszyła. Tym bardziej spieszyli się inni z siodłaniem, zbrojeniem i wsiadaniem. Dopędzili Ołenkę, od razu szarpnęli z kopyta. Pognali tak ostro, że ten i ów koń przysiadł na zadzie i tak na zadzie posunął się kilka kroków na stromym płaju. Dognali tylną straż pochodu nad samym urwiskiem nad Prosicznym. Nie mogli rozwinąć się, ale jadąc tak kupą końską postrącali strzelców z brzegu i wdarli się w sam środek pochodu. Wielki biały dragon zagrodził Ołence drogę i klnąc niezrozumiale, palnął do niej z pistoletu, chybił raz i drugi. Nim zdołał nabić, Ołenka wychyliła się z siodła, rąbnęła go bardką po głowie. Upadł, konie Ołenki stratowały go w pędzie. Duży i mocny koń dragoński zaplątał się i z kwikiem zsunął się w berdo. Ołenka rwała dalej. Zatrzymał się pochód, wszystkie lufy zwróciły się ku górze. Ołenka dalej przedzierała się przez tłum. Dmytro już był na dole, na miejscu Dubowem, przykuty do konia głową na dół. Tamtędy podążała, za nią przebijali się Kudil, Czuprej, Łyzun i obaj starcy, krewni Ołenki.
Potem Łyzun wysunął się najdalej naprzód, lecz konie jego splątały się na ciasnym stromym płaju. Z góry i z dołu zaczęli go ściskać wrogowie, chcąc go zepchnąć ku przepaści. Łyzun bronił się zaciekle, strzelał i rąbał na wszystkie strony. Jakiś strzał z tyłu powalił go. Stoczył się z konia nieżywy. Zatarasował drogę swoim towarzyszom, i tak rozpęd ich uderzenia zatrzymał się.
Tłum żołnierzy, puszkarów i routarów zgęścił się i stłoczył wokół Czupreja i Kudila. Nie mieli już możności strzelać ani