tejsi. Do nich nie doszedł głodny rok. Gdy wjechał pan doktor medycyny, chirurgii i botaniki w puszczę Bukowca, usłyszał uderzenia mocne po pniach, jak gdyby klepanie. Przewodnicy objaśniali, że to niedźwiedzica przygotowuje się do godów wiosennych, staje na tylne łapy, mocarnie wali po pniu i karbuje pień, by samce niedźwiedzie mierzyły z nią na tym drzewie swój wzrost.
Wkrótce potem, nie mniej ciekawe dziwo ujrzał pan doktor na własne oczy. Płaj był zatarasowany zasiekami. Gdy zbliżyli się, nagle nie wiadomo skąd, ukazały się postacie jaskrawe, nadmiernie uzbrojone. To ludzie lasowi, co tam trzymali straż, a nikogo z dolów nie puszczali do swej dzikiej krainy. Już przedtem przewodnicy uprzedzili pana doktora i zapewnili go, że dla niego, jako przybywającego ze stolicy cesarskiej żadnych przeszkód nie będzie. Zabrzmiały okrzyki radosne i strzały. Z gęstwiny wynurzyła się warta jasienowska, powiewając radośnie kapeluszami.
— Niech żyje Graf, wysłannik cesarski! — Ludzie lasowi, wcale nie dziko wyglądający, wyciągali radośnie i serdecznie dłonie do pana doktora, przypatrywali mu się z widoczną uciechą.
I pan doktor patrzał ze szczerym zainteresowaniem. Wciąż zapisywał w notatniku. — Jaskrawy lud, Saracenom chyba jakimś podobny. — Ludzie lasowi odwalili zawory, przeprowadzili ludzi i konie ledwie dostrzegalnymi krętymi ścieżkami wśród gęstwin. Znów słychać było z daleka, że inni jacyś poprawiają zasieki siekierami, walą drzewa...
Pan doktor przekroczył granice dzikiego, ciekawego kraiku. —
Powiedzmy od razu smutną prawdę, że doktor nigdy już nie wrócił z tej krainy. Że nigdy już nie opowiedział nic swojemu małemu jedynakowi ani o tej krainie, ani o słodkiej Prowansji. Jedynak ów, a później jego potomkowie, na zawsze pozostali w Kosowie. Potomkowie ci zapomnieli najzupełniej o słodkiej Prowansji, a nie byli nawet poinformowani o planach i celach podróży doktora w dzikie góry.
Pamiętali jednak o uczonym i wytwornym przodku. Opowiadali, że dzicy ludzie lasowi przyjęli go jak króla i że wskutek niezrozumiałych niezgrabnych matactw ówczesnych urzędów, czy źle zrozumianych poleceń i akcji nazbyt gorliwych szpiegów, nieoceniony doktor stracił życie w górach, przepadł,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/526
Wygląd
Ta strona została skorygowana.