Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

damy — daj im Boże zdrowie — jakby za dobrodziejami, za mandatorami — daj im Boże niebo — jakby za aniołami. Kto kiedy widział coś takiego? Cesarz, cesarz — powiadasz. Co cesarz? Nie ma on widać mocy biedak, nic sam nie może bez puszkarów. Pokłonić się trzeba będzie mandatorom, w rączkę całować po podolsku, bo same źdźbła z nas zostaną.
Na tym mowcy skupiła się cała powódź złości utajonej w mgłach. Wrzaski zagrały z mgieł, kapela piekielna. Skakały, koziołkowały wrzaski, odpryskiwały, jak błoto od poła wozu. Trudno było coś pojąć z tego.
— Ty tuczny knurze, ty baranie zawszony! Haukasz na Dmytra, a sameś knoroz dukowaty. Wiwatuj z puszkarami. A tym opryszkom wasylukowym, co ich gdzieś potracił, czy zakopał sławny pan watażko, śpiewaj wieczną pamięć. Tańcz za ich dusze! Sobota dziadowa! Zatańcujemy my i wam. — Oj, huki! my huki!
Z wrzaskami, ze śpiewami ochrypłymi zgrały się trzakające uderzenia bardek i inne głuche uderzenia, co wrażały się w ciała. Strzały pistoletów, krzyki rozpaczy i przerażenia, wołania: ratujcie, ratuj Wasyluku! jęki, rzężenia, potem płacz i zawodzenie kobiet. Zanim Dmytro przedarł się przez tłum i przyskoczył, nie było już ani bijących się, ani ciał pobitych i pogromionych. Z daleka coś jęczało jeszcze, może umierający, którego unieśli najbliżsi, a w innej strome rechotało coś, może jego zabójcy. Ktoś przyszedł własnymi nogami na dziadową sobotę, a już do chaty nie wrócił, wprost duchem stąd do dziadów świętych uleciał. A mgły ogarnęły, zataiły wszystko, jakby to baśń jesienna, a nie krwawa prawda.
Skończone było wszystko.
Jeszcze dodał głos jakiś dobitnie, może to Szkinda stary:
— Słuchajcie ludzie, z dala od tego wszystkiego, od patentów, od wieców, od wszystkich mód nowych, cesarskich czy pańskich! Każde dla siebie! Słoboda? To tak u nas: co pagórek to inna ustanowa, swoja ustanowa, swoje prawo. I z tym rozejdźcie się — z Bogiem.
Ale nie rozchodzili się. Milczały mgły, jakby nie było tam żywych.
Wtem pełny głęboki, mocny jak dzwon, głos się odezwał:
— Tu mówi Filko, stary Filko Żeleński z Krasnojyli. Kto ma coś przeciw mnie?
Mgły milczały.
— Skoro tak — mówił dalej mocny głos — to wam powiem.