Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

suk wszędzie biegał za nim. Łaził, tupotał po gankach naokoło chaty, pchał się do izb, wszędzie szukając Dmytra, a nawet gotów był na zapiecek wskoczyć, gdy Dmytro tam się schował. A kiedy już nawet podrósł Borsuk, był to zawsze konisko zuchwały, rozpieszczony jak pies albo kot. Nieraz szukając Dmytra, wsuwał głowę między drzwi i właził do chaty, kiedy nikt go się nie spodziewał. Gdy tylko Dmytro dosiadł Borsuka, Borsuk zmieniał się w prawdziwego konia. Stawał dęba, przysiadał na zadzie, a potem rwał, kłusował, gonił po najbardziej kamienistym i stromym płaju. Koń to był i gazdowski i junacki, kiedy trzeba pieszczoch spokojny, a kiedy trzeba ostry i bujny. Ale w ciągu siedmiu lat puszczowego życia Dmytra Borsuk postarzał na dobre. Pokrył się jakby piegami żółtawymi, a w dodatku, czekając cierpliwie na wypędzenie posiepaków i na słobodę, rozleniwił się, stał się ociężały. Nie zapomniał Dmytra, ale nie biegał już za nim, chociaż głowę do niego zawsze przyjaźnie wyciągał, na przywitanie głową kiwał raźnie i radośnie. Ale nie był to koń, którym można było jechać w świat, do pana cesarza. Ze smutkiem zobaczył teraz Dmytro po powrocie do chaty ojcowskiej, że dawno już nie podchował sobie konia młodego, swego rodzonego. Oglądał sobie na pastwisku tę młódź końską. Tak na oko niczego były koniki, ale kto ich wie jakiego usposobienia, jakiej myśli. Nawet nie wiedział dokładnie, który był od jakiej klaczy, z którego rodu. Dmytro kupił za drogie talary i przyprowadził sobie z Tureczcziny konia tureckiego, ogiera nie lada, zwanego Szulim (co oznacza pokój z tobą). Ale brać tak teraz do cesarza konia obcego, którego nikt nie zna, którego sam nie wychował i sam nie wykarmił — to jakby się w cudze piórka stroić. To po kupiecku, po ormiańsku, nie po gazdowsku. Kupić za pieniądze czy ukraść konia, to prawie na jedno wychodzi. Nawet podarowany przez pobratyma koń — niedużo wart. Chwalić się przed cesarzem koniem obcego rodu, nie wykochanym przez siebie samego — to marna chwalba.
Był tam na pastwiskach Sztefanka wrony ogier, który zaciekawił Dmytra. Niezbyt duży był to koń, ale o bardzo szerokim grzbiecie i o piersi potężnej. Pasł się w osobnym ogrodzeniu, bo czort to był prawdziwy — i z czasem nawet nazywano go Czortem — niesamowity zwierz, chrapał, ryczał niemal jak niedźwiedź, a na człowieka od razu skakał przednimi nogami. Tylko do Sztefanka nie żywił wrogości, ale i jemu nie dawał się chwytać. A zgoła niemożliwie, niebezpiecznie było z nim