Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nadętych, jakby worinia pod chmury. Ano, drap się teraz na to. Nie przystąpisz. Szkoda ciebie istna, pyszny hołowski junaczku Wasylukowy. Nogi ci powyciągają, boki przypieką, a kędziory sobie w furdydze zaparszywisz. Honor twój sczeźnie, zwiędnie jak kwiat pod śniegiem.
Nie ma tu innej rady, jak iść do cara białego. Boć on naszej wiary, ruskiej. Ale do niego nie można ot tak walić z hukiem i łopotem po junacku, jak wasz zwyczaj. To prawosławny car. Trzeba, by starzy ludzie poszli, brody zapuścili, ubrali się w długie kaftany, jakby ryzy apostolskie. I tam na kolanach prosili o pomoc, płakali. Inaczej wrócą mandatory. Wszystkim nam będą kości łamać, ciało przypiekać. —
— To nieprawda, on nie jest prawosławny car, to nasz pan cesarz jest apostolski, chrześcijański — przerwał Myłobożyn, stary i siwy gazda, diak z Rożna, znad Dolnej Rzeki.
I jacy to jednej wiary? Oni nas hańbią, mówią, że my unijacy, to znaczy: nijacy. A to oni sami nijacy, znijaczeni na proch. Ludźmi tam kupczą jak baranami.
A niech tam sobie płaczą dobrowolnie w żydowskich kaftanach, na kolanach przed carem swoim! Z nas bieda żadna łez nie wyciśnie — bośmy junacy, chrześcijanie prawdziwi. —
Z dumą walił się w pierś starzec Myłobożyn. Spoglądał ze wzgardą naokoło, jakby to sama moskiewska wiara.
Szkindowie szeptali między sobą. Spośród nich wystąpił stryj ojca Ołenki, szczupły, giętki jak struna, czarnooki a siwy.
Krzyknął nagle:
— Hou! Ludzie! padam! Czym ja pijany, czy on i mnie już oczarował? Pękam! Trzymajcież minie! — wołał a niemal wszyscy śmiali się po trochu. — Szkinda krzyczał dalej: — Któż to zrozumie? Tyle lat wojować z cesarzem a teraz, gdy wszystko nasze, takie ot... Skądże ci to do głowy przyszło? Chcesz honorów? No, to co tu rzec? bądź sam cesarzem, czy biedą jaką! Starszuj tu, bądź knieziem, ale nie pchaj nas w nowe nieszczęście! W takiej chwili na doły bracia! Na dwory, na miasta! Pouczyć panków, nabrać dobra na całe lata, na zapas, na złe czasy. Wszystko im odebrać! To będzie jednanie! —
Choć potężnie krzyczał Szkinda stary, nie dosłuchano go. Gwar go zagłuszył. Już jeden gadał przez drugiego. Zaczęli sobie wzajemnie przeszkadzać.
Coraz więcej innych doradców występowało. Jeden radził aby nic nie robić, czekać, nie szukać sobie biedy, bo sama