Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dmytro i Sztefanko weszli do cerkwi, z nimi starszyzna obu wsi i goście co starsi i godniejsi. Gazdowie krasnojylscy i hołowscy zapraszali tych gości, ujmowali ich za plecy i popod ręce, szeptali i wprowadzali do cerkwi. Goście odmawiali się, każdy niemal prosił grzecznie, by drugi szedł naprzód. Na to zapraszanie czasu poszło niemało. A że cerkiewka jak to można i dziś widzieć w Czyhranówce, niewielka, nabożeństwo rozszerzyło się na cały dziedziniec. Kobiet było mniej. Starsze weszły do cerkwi lub siedziały na ganeczku, inne ścisnęły się wokoło ganku babińskiego. Niedaleko wejścia babińskiego stało Ukrzyżowanie, dość wysoka figura, nakryta daszkiem, jak zwykle z kogutkiem na daszku. Kilka kobiet na klęczkach zginając się głęboko, jak w jednym rytmie ku ziemi, modliło się przed krzyżem. Inne znów, klęcząc spokojnie, patrzyły w górę, jakby zaglądały gdzieś wysoko ku słoneczku. Inne za figurą stały skupione, powoli, bardzo cichutko radząc, jakby się w coś wtajemniczały. Między figurą a wejściem do babińca szeregiem klęczały młode kobiety, wszystkie z licami zwróconymi w stronę wejścia. Mężczyźni klęczeli wszędzie, po całym dziedzińcu, naokoło cerkwi, na trawie, na mogiłkach, pod drzewami. Niektórzy, starsi siedzieli na ławkach pod daszkami cerkiewnymi. Gdy zabrzmiał śpiew z głębi cerkwi, gdy wypłynęły słowa: Sława Tobi Hospody! na dworze wszyscy żegnali się, bili pokłony, wzdychali, powtarzali słowa modlitwy lub śpiewali. W cerkwi nie było miejsca na pokłony, a na dworze dość było przestrzeni. Niejeden ziemię i trawkę zieloniutką całował na Bożą chwałę. Wewnątrz cerkwi diak krasnojylski prowadził śpiew, dopomagał mu diak z Rożna — sławny i mądry Myłobożyn, a razem z nimi śpiewał także Dmytro. Słoneczko spoglądało okiem potężnym, ognistym przez błony szkłowe do wnętrza cerkwi. Wypłynęła wreszcie procesja z krzyżami błyszczącymi, okolonymi promiennym odbiciem słoneczka i z chorągwiami tkanymi we wzory słonkowe. Godnie, uroczyście i kraśnie płynęła. Kudłaty, siwy gazda Szereburièk-Medweżyj, najpotężniejszy mąż na całym podwórcu cerkiewnym, wysoko niósł z przodu patrolicę, złocony, ognisty znak słonkowy. A obok niego po obu stronach goście: Belmega z Uścieryk — dumny i surowy gazda i jeszcze jakiś bardzo stary, wyschły dziadowina z Wierchów, nieśli krzyże, z których tryskały słoneczne promienie. Za nimi Sztefanko wraz z kilku gazdami niósł baldachim nad stareńkim proboszczem, księdzem Gadzińskim. Obok szli młodzi księża, goście z Krzy-