Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

każdą złą myśl, każdy powiew smutku. Nie tak potężne były dźwięki jego, jak słodkie i czyste. Leciały lekkie jak ptaszyny z nieba, jak rój niebieski słobodny, bezgrzeszny, radosny. Rozlatywały się po łąkach, lasach i połoninach. Lubowali się pielgrzymi. Zdejmowali kapelusze, klękali na ścieżkach, żegnali się i tak z daleka słuchali śpiewu Dziwa górskiego. To znów wypatrywali już z daleka czy nie widać Dmytra na podwórcu cerkiewnym.
Zwabieni wieściami zeszli się i tacy gazdowie z dalekich wsi i osiedli, którzy w Krasnojyli dotąd w życiu nie byli jeszcze. Ludzie aż z dolnej Rzeki, z Kobak i ze starych Kut, i z nowych wierchowych osiedli: z Krzywej, z Wołowego, Bystreca, Hostowego. Wszędzie rozeszła się sława Dmytrowa. Wiadomo było, że ważka chwila.
— Czy pan cesarz podmówiony przez sługi rozgniewa się jeszcze więcej, czy też da zgodę na prawo słobodne, uzna starą słobodę? —
Rody stawały w gromadkach koło cerkwi. Za porządkiem witali się starcy i stare gazdynie. Każdy drugiego w rękę całował. Gazdynie po powitaniach szły ku babińskiemu gankowi cerkiewki. Tam klękały, witały boży przybytek, potem zasiadały na ławach, mówiły sobie wzajemnie grzeczne słowa, wypytywały się, gwarzyły. Koło cerkwi kręcili się cyganie, muzykujący na skrzypkach i cymbałach. Uwijali się jacyś przekupnie kuccy z towarami. Po raz pierwszy przywędrowały też samograjki. Wszyscy wiedzieli, że można tu teraz dość pieniędzy zarobić. Na przemian grały to muzyki cygańskie, to samograjki, to górskie fłojery. Młodzi chłopcy zaśpiewywali Dmytrową pieśń: Hoj, słobodo, słobodo! — A lirnik kucki w kącie cmentarza wygrywał i śpiewał garstce słuchaczy także przez Dmytra ułożoną dumę: o Doboszowym umieraniu. Dziewczęta krążyły gromadkami wokół cerkwi, szczebiocząc i śmiejąc się, a tuż za nimi postępowali małymi kupami rośli i smukli młodzieńcy, wszyscy z bardkami, wszyscy przy pistoletach, przygadując, baraszkując, żartując. Stąd i zowąd mołodiczki szczerzyły zęby do junaków. Tylko Ołenka Szkindowa, w puszyste tureckie chusty ustrojona, nie patrząc na nikogo, poszła prosto ku cerkwi, dumna jak paw. Co to mówić jak paw. Pawie może pańskiego rodu, mają brzydkie nogi, a Ołenka stąpała na małych nóżkach, jak Leśna w dopasowanych umyślnie postołkach, jak paw pyszna, jak łasiczka lekka, jak wiewiórka chyża i ostra.