Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

posiepactwo, by pomścić Pełecha, by zwolnić jego, Pletienia i innych. Pytano go o Pełecha, ale Pletień nic nie umiał powiedzieć. Był milczący, smutny, przerażony. — Widać że katownia odebrała biedakowi rozum i mowę — myślał Dmytro — bo nawet od dobrej przemycanki się odmówił. A ten Pletień był taki: niewielki, szczupły, jasnooki, cichy i niemrawy. Oczy zawsze miał spuszczone jak wstydliwa dziewczyna. Tylko czasem spode łba ciskał chyże, przerażone spojrzenie. I znów oczy spuszczał niewinnie. Gniewny był Wasyluk, że takiego nieboraka trzymano w katowni.
W końcu przeniesiono Czupreja do ormiańskiego kupca na łóżko, skórami kozimi wyścielone, a pierzynami i puchami nakryte. I zabrano się do tego, by i mandatorię wysadzić w powietrze.
W mandatorii były dwa lustra wielkie. Jakżeż godnie odbijał w nich Dmytro w gugli białej ze złoconymi brzegami! Żal było niszczyć te lustra, ale gdzież to dźwigać z sobą! Tylko święte obrazy i wielki obraz, przedstawiający samego pana cesarza Józefa, Dmytro zdjął ze ściany i kazał wynieść. Poszedł do piwniczki, wsadził tam w mur dwie beczułki z prochem, połączył je lontem i zapalając lont, wybiegł szybko. Huknęło raźnie, wyleciała w powietrze i mandatoria. Na gruzach mandatorii, na popieliskach katowni, wśród dźwięku fłojer hucznie rozlegały się teraz Wasylukowe pieśni.
W końcu Dmytro wysłał towarzysza Gienyka, zwanego Kwiatkowskim, do roboty. Kazał mu uprzątnąć w całych Kutach ciała zabitych. Gienyk był kiedyś grabarzem, rozumiał się dobrze na takim zajęciu. Na tym zakończyła się kucka wojna.
Jeszcze raz Dmytro zawołał do siebie burmistrza Jakobenca. Ani przedtem, ani teraz nie wiązał go skałuszem, ani go, broń Boże, nie szturkał, nie policzkował, jak to zwykły robić komendy wojskowe w owe czasy z burmistrzami. Wiedział, że ormiańska wiara to sąsiedzi, że jest z nich pożytek. Dmytryk przemawiał doń grzecznie i tak głośno, aby wszyscy słyszeli. Mówił, że odtąd przejście przez góry jest wolne dla kupców. Bo nie ma posiepaków, bo jest słoboda! A jak słoboda, to mir i zgoda!
Delornie gościł ich Jakobenc, powyciągał ze skrytek różne smaczne ormiańskie napitki. Dolewał a dolewał Kajtanisko czemny. A gdy który z gości dobrze pociągnął, Jakobenc cmokał, ruszał nosem potężnym, mlaskał językiem i gładził swój