ta, najniesforniejsze ze wszelkiej młodzi, jak zawsze odstawały i odlatywały. Skoro jednak konie z gromady zwęszyły obce konie obok Czerdaka, zarżały całym stadem jak gdyby gromem i zaraz odpowiadały im konie od Czerdaka. Widocznie górskie konie, podobnie jak ludzie, podminowane są tęsknotą do sobie podobnych a odległych. Dlatego na targach górskich, kiedy sprowadzi się sporo koni z najdalszych zakątków, gdzie pasły się dotąd same, taki grzmot toczy się przez cały dzień, jakiego chyba na żadnych innych targach się nie słyszy. Myśli się mimo woli, że dlatego utożsamiają u nas grom z koniem w powiedzeniach i w zagadkach jak ta: „Kiń biłobokij zabrył w Dunaj hłybokij, jak zairżał weś świt zaznał.“ Lecz mówi się także, że raj koński na ziemi na tym samym się zasadza co ludzki: raj, dopóki z daleka, a z bliska biją się i kąsają. W pośpiechu przeto wybiegano z Czerdaka, aby odpędzić konie ze stada, tłoczące się ku koniom uwiązanym, na to, aby tuha końska po ziszczeniu nie uszkodziła jednako tęskniących i wytęsknionych.
Aby przybliżyć ten koński świat, prowadząc dzisiaj ku dalekiemu krajowi swoich i obcych, nie tylko tych, co przemierzyli niegdyś jego płaje, także tych, co o nich zaledwie słyszeli, a nie zawąchali ni żywicznych zapachów ni dymów, nie zasłyszeli grzmotu stada piersi końskich, ukażmy najstarszego przewodnika-konia. Bo powiadają o dawnej Wierchowinie: „las, Hucuł i koń“. Las chronił, Hucuł parł przed siebie, koń prowadził. Jakiż koń!
Piękne i szlachetne plemiona lub jednostki ludzkie są w wielkiej mierze, lub tak nam się przynajmniej wydaje, niespodzianym stopem sprzeciwieństw czy odległych różnic, jakby dziećmi jakiegoś cudownego przypadku. Podobnie piękna i mocna rasa koni huculskich wydaje się nam dziełem owych cudownych boskich sztukmistrzów, działających w przyrodzie, których my z nieświadomości nazywamy „przypadkami“. Tak różne cechy w sobie łączy. Z jednej strony nieoczekiwaną tęgość, muskularność i siłę, z drugiej — zgrabność taneczną, prawie akrobatyczną, rozwagę, wytrawną ostrożność w badaniu niebezpieczeństw terenu, ale także ogień i nieokiełzaną wściekłość dzikiego mustanga, który potrafi atakować groźnego nawet wroga, stając dęba, to uderzając przednimi nogami, to wierzgając. I łagodność cicho czułych, wyrzeczonych oczu, jakby uśmiechniętych przebaczająco.
Dzieckiem jeszcze marzyłem nieraz o tym, by stać się ko-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/38
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.