Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dobrze ludzie waszemu Cesarzowi, bo mnie samego zjedzą te psiska.
Tego nie wiedział Wasyluk, siedząc na górze w Hołowach, że one psy-mandatory nie przychodziły otwarcie handlować. Że trzeba było do nich zachodzić po cichutku, przez kuchnię, błagać i do ziemi się kłaniać. Niby to z łaski zwalniali, a także z łaski, tak od niechcenia, na prośbę ludzką przyjmowali pieniądze. Czekał, czekał Wasyluk. Pomyślał w końcu:
— Pewno już nie chcą rekrutować i pieniędzy nie chcą. Zwyczajnie jak kupcy.
I oni czekali. Ale nie jak kupcy. Bo wreszcie posłali routę z jakichś oprawców kuckich złożoną. I napadli Dmytryka po drodze na Bukowcu.
Ale uratował Dmytryk złote kędziory od strzyżenia, uciekł od łapanki wojskowej. Już zarzucili nań arkan i jeszcze doń strzelali, gdy się wywinął. A wtedy palnął dwu z pistoletu i świsnął nogami chyżymi. Tyle go widać było. I był od razu na wielkim rejestrze szubienicy! A choć mógł teraz na ten rejestr zabijać, ile wlazło, nie miał żadnej ochoty nikogo naruszać. Bo już i tak honor ten opryszkowski miał, że szubienica nad nim dzień i noc się kiwała. A on i przez całe życie nigdy na zgubę niczyją nie dybał.
Uciekanie od branki i nawet z wojska, z samego już regimentu, nie było w owe czasy niczym nowym, ani niezwykłym. Dmytro niejedną taką opowieść słyszał od samych zbiegów, którzy się potem stali opryszkami. Więc też i on sam, lotnymi nogami wpadł do chaty na Hołowy, opowiedział wszystko przerażonym rodzicom, osiodłał dwa konie, nabrał i naładował żywności, kożuchów, liżnyków, płótna całe zwoje, wziął łopatę, czekan i wielką bardę leśną, nie zapomniał też skrzypki i fłojery. Wziął wszystko, co potrzeba. Uściskał płaczących rodziców, przytulił raz jeszcze matkę i puścił się płajem przez Skupową ku Babie Lodowej.
Było to wczesną jesienią, było pogodnie i sucho, więc konie mało śladów zostawiały w wysokich jeszcze i suchych trawach. Ale Dmytryk jeszcze przed Babą Lodową rozsiodłał je, ukrył rzeczy i dla zmylenia śladów, okrężną drogą, przez potok Probijny znów na Skupową zaprowadził. Stamtąd nagnał je do domu. A na pożegnanie koło uszu im wystrzelił.