krzesiwem ani też zapałkami siarkowymi, lecz innym prastarym sposobem. Oto bierze się suche okrągłe drewienko i na jednym końcu rozkłuwa się je na krzyż. W tę szparę wsuwa się hubkę i tymże końcem zakłada się polanko w okrągły ciasny otwór z boku pionowej kłody, tkwiącej w ziemi. Drugi koniec polanka wkłada się w jamkę deszczułki, którą się je przytrzymuje, po to, aby ciasno obracało się w kłodzie. Następnie polanko owija się mocnym powrozem, a dwóch ludzi ujmując oba końce powrozu, wprawia polanko w ruch wirujący, aż się zajmie.
Gdy ogień żywy pocznie się i narodzi, znaczy to, że żyć zaczęła staja, że połonińskie życie się poczęło. Ogień żywy jest tętnem stai, staja cielesną pokrywą watry.
Gdy polanko zajęło się, odgarnia się z popiołu tęgie węgle zeszłoroczne, węgle jałowcowe, kosodrzewne, dawniej także cisowe. Zaledwie dotknie się ich płonącym żywym polankiem, rozjarzą się gwałtownie, wystarczy kilka sucharów, by wybuchnęła watra. Watra stara i nowa zarazem.
Po wielu latach dziewięćdziesięcioczteroletni Matij Zełenczuk z rodu Iwankowych, rówieśnik Foki, choć nieco młodszy, tak pouczał nas młodych o rozniecaniu watry żywej: „Ci, co kręcą polanko muszą się dobrze napocić, tak namęczyć, że ledwie dyszą. Jeszcze pierwej nim żywa watra zadymi, oni są już na pół martwi. Ale gdybym był ze dwadzieścia lat młodszy, tobym wam pokazał przedstawienie to, że aż hej.“
Gaszenie watry połonińskiej, rozstawanie się z ogniem, który całe lato grzał i karmił pasterzy i był ich warsztatem codziennej pracy, tym bardziej nabiera cech obrzędu.
Po wejściu Foki Maksym przerwał rozmowę z watrą. Lecz watra westchnęła znów i niezwłocznie Maksym stęknął nad nią miłosiernie i doszeptał:
„Choć gaśniesz — nie zgaśniesz, nie zginiesz a zaśniesz. Twe węgle nie zginą — przebędą przez zimę. Na zimę ci ścielę kołyskę w popiele. Na wiosnę znów żywa twa siostra prawdziwa, obudzi cię ze snu i węgle twe wskrzesną. Choć gaśniesz — nie zgaśniesz, nie zginiesz — a zaśniesz.“
Watra zacichła, węgle zamykały się bez szelestu. Maksym poczekał chwilę, wzniósł oczy i ręce w górę i modlił się:
„Ojcze święty, pozwój mi odejść do chat ziemskich w spokoju, niech ogień twój święty nie szkodzi mi nigdy. Jeśliby zaś szkoda zeń przyszła, spraw, by w nich nie zgasła wiara, cier-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/32
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.