bosza oczyma pełnymi łez. I już było po nim. Potem zaś znów jej oczy niebieskie, szeroko otwarte, patrzyły spokojnie, łaskawie, bez żalu. Ale i nieprzenikliwie, a nawet jakby z surowością zadumy głębokiej. Podobne były te oczy, łagodne i surowe zarazem, sierpownicom modrym, co latem przy ścieżkach, na carynkach kwitną. Patrzyły z takąż słodyczą spokoju, ale i jakby z chłodem nieodgadnionym. Tak, jak to jeziorko Niesamowite pod Turkułem w Czarnohorze w pogodny dzień letni niebu wielkiemu się otwiera.
A im łagodniejsza była Ksenia, im bardziej grzecznym słowem, szeptem-powiewem słowa, muśnięciem rzęsy, spojrzeniem cichym rozprószyć umiała burzę i gniewność doboszową, tym więcej lgnęło do niej serce wdzięczne. I kto wie, po co to wszystko tak robiła? Czy miała podziw dla młodości i sławy doboszowej? Czy też ciche poczucie siły, by mieć u swych nóg Dobosza, którego nikt nie mógł przemóc? Są tacy, co powiadają inaczej i pieśni właśnie tak głoszą: „Suka to była, chciała się gzić i puszczać z najpiękniejszym na całe góry łeginiem. A gdy wyciągnęła od niego dość skarbów, gdy miała go dość, prędko go zmarnowała, zgubiła“. Lecz są i takie głuptaki, co przedstawiają ją, dumną gazdynię kosmacką, jako narzędzie jakichś żandarmów, a nawet żandarmów austriackich, kiedy jeszcze o żadnej Austrii nikomu się nie śniło. A z aktów znów inaczej udowadniają inni, na podstawie zeznania samego Stefana Zwinki, który jak niejeden mąż w dziejach ludzkich, o żadnych miłostkach swej żony nic nie wiedział, a nawet wręcz im zaprzeczał. Tak więc na podstawie zeznań męża, który zawsze wszystko wie o swej żonie najlepiej, nie tylko czarno na białym mamy w papierach udowodnione, że Ksenia nie znała w ogóle Dobosza, ale że i Dobosz wcale się nie kochał, a tylko wciąż myślał o napadach, nie wiadomo po co i dlaczego.
A może tylko skarby i klejnoty do całego jej czaru były potrzebne. Bo przecież nie chciała porzucić swego gazdy, nie chciała iść z Doboszem aż na Czarne Morze, na stepy wielkie, na skały i wyspy. Czy też bała się życia ludzi lasowych i wiedziała, że najlepiej na gazdostwie bogatym będzie rozkwitać jej piękno. Ale, choć dzisiaj wszyscy przeklinają Zwinkową żonę, choć wymyślają jej, depcą ją brudnym słowem i twardym, jakby butem hajduckim podkutym kopiąc, nikt nic nie wie o niej, nikt nic pewnego powiedzieć nie umie. Nikt też nic nie wie o jej czarze, o jej pięknie.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/310
Wygląd
Ta strona została skorygowana.