chcesz korzystać. Ja tu nie dla zamku przyjechałem, tylko dla zabawy wesołej. Bawcie się wesoło, słobodnie!
To słowo — Boża chwała — mocnym, bujnodzwonnym głosem doboszowym powiedziane, uderzyło jak organ, zagrało po wszystkich salach i wróciło. Zadreptali na miejscu lokaje, jakby tańczyli na uwięzi. I jakby jednym powrózkiem pociągnięci, popadali na brzuchy. Pływali tak jakoś po podłodze, wywalając języki, jakby się dusili. Potem znów skoczyli wszyscy razem ku złotej misie, i znów w jednej chwilce wszystko było jak przedtem.
Iwanko bacznie wszystko oglądał.
Jak tylko oporządzili się lokaje, ten główny zwinnie wywijając rękami popędził do panienki bardzo pięknej z dużymi, niebieskimi oczyma, ale bladej, jakby schorowanej, która siedziała tam obok wojewody. Coś długo jej szeptał. Panienka wstała, machała bez ustanku rzęsami jak ważka skrzydłami, jakby chciała płakać i znów usiadła. Nieznacznie, zaledwie dostrzegalnie zaczęła spoglądać ku Doboszowi. Dobosz od razu ją zauważył. W tym tłumie panów i pań każde jednakowo jakoś wyglądało blado i nijako. A ta dziewczyna uderzyła go jasnymi oczyma. Podszedł ku niej i patrząc śmiało, tak jakby jaką dziewczynę górską na płaju spotkał, zaprosił ją do tańca. Porwał ją do tańca i okręcił aż wiatr powiał po sali. Tańczył Dobosz. Umiał i lubił tańcowanie. A któż na świecie miał umieć tańczyć, jak nie watażko górski? Jak świśnie toporem, jak krzyknie na muzykantów:
— Zagrajcie, wylizańce ogoniaste, pstrokate, tej bujnej!
Jak zgromił ich tak Dobosz, trzęśli się, wydobywając z tego huku, co mogli. Skrzypkowie cisnęli skrzypce smyczkami, wystawiając języki z natężenia, fleciarze podskakiwali i dreptali z fletami, a trębacze nadymali gęby i brzuchy. Aż na chwilę ten zamek chłodny poweselał. I zaśpiewał też Dobosz. Zaśpiewał, aż państwu zamkowemu zaświtały twarze:
Hoj, dziewczyno, dziewczyneczko, i jasna i młoda,
Tak to ciebie, duszko kraśna, i lubić nie szkoda.
Obrócił dziewczynę, fruwającą sukienką niebieską, jak duży motyl w wichrze. Jak przysiadł nad podłogą i tupnął, zadrzały ściany zamkowe. Wstrząsły się posadzki, a jak bardą gromową w powietrzu szurnął, to zawyła i tak zawarczała wysoko pod powałą, że lokaje pouciekali z pokoju, a państwo pod ścianami się tulili. A jak pojmał tę ciężką bardę