Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zewsząd wypędzi, a biedę do tronu przygarnie, wybiorą go na pewno. Ale — —
Dobosz cieszył się, tylko nie rozumiał jakie to „ale“. Uprzedzając go księżniczka ciągnęła ostrożnie.
— Dlatego nikt oprócz króla i nas trojga nie śmie wiedzieć o waszych dotychczasowych zajęciach. Najmniej nasz własny stryj, jaśnie pan wojewoda, który przeciw wam alarmuje i do polowań przeciw wam wzywa —
Jakby przed uderzeniem niespodzianym odskoczył Dobosz od głowy księżniczki.
— Zaprzeć się?
Księżniczka pospieszyła się.
— Nie siebie, nie rodu waszego, bo powołaniem waszym jest cały ród pracowity oswobodzić, a króla zamiarem jest do szlachetności go przyjąć. Ale gdyby wrogowie króla zwęszyli coś co do waszych obecnych zajęć, wszystkie zamiary króla przepadną w zarodku.
Dobosz znów odskoczył.
— Jak to? Król, a ma wrogów? Taki człowiek? Potrzaskam ich jak tego pana, co mi brata skrzywdził. Jeszcze dokładniej.
Znów księżniczka uśmiechnęła się cicho.
— Nie potrzaskać, tylko zjednać trzeba, aby wrogów nie było.
Dobosz uspokoił się.
— No tak, pojednać się, to mi się podoba. Ale co ja mam w tym pomóc?
— Książę cudzoziemski — mówiła księżniczka. — z dalekiego kraju, a króla krewny, was usynowi. Oprócz nas nikt więcej się o tym nie dowie. Za to całą rodzinę waszą podniesiecie do siebie.
— Rodzina moja to biedacy, innej nie mam.
Księżniczka ucieszyła się.
— Otoczycie się biedakami, najlepszymi z biedaków.
Dobosz przypomniał sobie coś, wstał zaraz i zapytał.
— Czy mogę tu zawołać mego najmilszego pobratyma?
Nie czekając na odpowiedź wyszedł prędko, zaświstał leśnym świstem i po chwili przybiegł zdyszany Iwanko Rachowskij. Dobosz zaciągnął go do namiotu, Iwanko kurczył się ze wstydu, ociągał się, ukłonił się kapeluszem do samej ziemi i huknął.
— Hej, panienko jasna! Daj wam Boże zdrowieczko, panowanie na ziemi i carstwo niebieskie za to, że spokój nam da-