Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, dobrze, ale cóż kupisz za nasze bogactwa?
— Wszystko, cały świat, a najwięcej wesołości, tańca, krasy wszelakiej. Któryż bogacz ma tyle czasu jak my? Nie martwmy się, zatańczmy sobie.
Dobosz nie odpowiadał, a Iwanko chytrze uśmiechał się do czegoś, co widział przed sobą. Inni czekali cierpliwie, aż powie a Dobosz przynaglał.
— No powiedz, co chcesz powiedzieć.
— Ha — mówił Iwanko wesoło — otworzyć świat biedakom chciałeś, czym? Krowami, owcami, cielętami? Nigdy w świecie! Lepiej zabierz im coś, no, niewiele, w sam raz, po prostu wszystko co mają, a za to daj im jeszcze więcej, czasu dużo, czasu bez miary.
Dobosz zmarszczył się.
— Mówisz tak, jak ten garbus z Kryntej, bodajby sczezł.
— Ależ nie! Broń mnie Boże! Chcesz im otworzyć świat, naprawdę? Toż musisz wyrwać ich z nór, z trosk. Nie, aby chmurą czarną parzyć, ani głodem pędzić przed siebie, jak tamten pokraczny napaździekał. Tfu! Ochotą zaciągnąć! gdzie nie pomoże inny lek, taniec pomoże. A cóż innego możesz im dać? Niech biorą z nas przykład, niech tańczą.
Dobosz rozjaśnił się.
— Słusznie, Iwanku, całkiem słusznie. Zatańczcie, bracia.
Zagrał na fłojerze cisowej nutę swoją, bogatą, bezkreśną aż odległe huki Kiziego potoku mu odpowiadały. Świętowali powrót do swojej dziedziny, tańczyli w fortecy wśród skał. W obecne czasy na Kiedrowatej wieczorami wiją się dymy pasterskie z watry, na której gotuje się wieczerza, widzialne z daleka, z góry i z dołu. I wtedy smętnie wspominają teraźniejsi ludzie, marząc sobie w żarcie: „Ot tam wysoko siedzi pan Dobosz z junakami, nabywają się.“ Ale to nie tak! W owe czasy ani dymek nie wionął stamtąd, bo opryszki wypuszczali dym z komór kominkami ukrytymi, które wychodziły na dno jaru. A tam u wylotu kominka stawiali warty, aby bez miłosierdzia ściąć takiego, co by się ciekawił.
Toteż gdy jedni przygotowywali wieczerzę, inni beztrosko tańczyli aż padali ze zmęczenia. Potem odpoczywali, pokrzepiali się czy wędzonką jelenią, czy palinką węgierską i znów tańczyli. Zasłyszała to Chmurka Gromowa, zbiegła z pastwiska między skały. Za nią inne konie jakie tam były, kare, śmietankowe, stalowe, myszate, tuzin co najmniej. Otoczyły tańczących, to rżały do tańca, to stawały dęba, potem pochy-