Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obaj myśleli — że staną tutaj te zamki skalne? Czy ujrzą się jeszcze w zwycięstwie? Czy też może w biedzie?
— Z Bogiem ostawaj, Doboszu synku — powiedział cicho stary. — I Eliasz świątek gromowy junacki niech cię chroni!
— Boże pomahaj, dziadeczku! — żegnał go Dobosz. I odjechał stary watażko w górę ku Munczelowi, kierując się wraz ze Staśkiem, starym towarzyszem przez szczyty ku domowi, ku samotnemu gazdostwu.
Gdy Dobosz pozostał sam, oglądał skarby. Patrzył to na płonące czerwone dukaty, to na iskrzące się gołębie brylantowe, cud sztuki mistrzowskiej. Myślał może, jakby to złoto rozdać ludziom po całych górach i dołach. Ale te gołąbki chyba schować trzeba tutaj w Czarnohorze, by patrzeć, lubować się nimi jak lubką najsłodszą? A może by dać je do jakiejś cerkwi, aby się ludzie modlili jak do obrazu świętego? Gdyby mógł teraz znaleźć gdzieś swego staruszka wyschłego, pożółkłego wieszczuna. Ten by mu może powiedział, jak te skarby zużytkować. I które to skarby naprawdę cenniejsze. Czy te, co lud karmią, z biedy ratują? Czy te, co dają zapomnieć o świecie?
Siedział znużony przy watrze, a gdy drzemał, mieszały mu się obrazy i myśli. Watra gorzała, skarby gorzały, iskrzyły się. Przypłynęły doń słowa dziada Zmyjenskiego.
— Większe są skarby i tyś nam je otworzył. Twoje to całe gazdostwo skarbów iskrzące! Tyś gazda od tych skarbów i od tamtych ukrytych.
Tam daleko połoniny szerokie i pola podolskie. Tam naród wielki. A tu w komorach ukryte nasienie brylantowe.
Większe, niezmierzone skarby wyrosną z niego, z tego nasienia. Drzewa rodzące skarby wybujają. Zamki tu staną i tumy ze skał.
Tak się marzyło Doboszowi, gdy ogrzewała go watra żywa, gdy bełkocąc i nucąc swe śpiewanki kołysała go w sen.
Nikt tego nie wie, ale tak powiastują. A jeśli nie uwierzymy, to cóż nam z tego przyjdzie?


∗             ∗