Siedział tak, dumał, pytał — odpowiedzi nie było.
Więc hodował, wprawiał i ćwiczył swą siłę. Wnosił codziennie kamiennne bryły wielkości stołu na szczyt i układał, budował z nich ściany sadyby, którą tam z czasem potem z brył skalnych sam sobie postawił. A czasami z rozmachem ciskał w przepaść złomy skał, aż góry dudniały i strząsały się.
I tak wyhodował siłę — jak pieśń głosi „wykochał siłkę“: jak drzewo wiszące nad urwiskiem, jak górskie jezioro, co otamowane hacią, napiera na wiązadła belek. Lecz, gdy przyjdzie fala ze szczytów, gdy wywróci i zmierzwi całe lasy, gdy porwie je i uniesie wraz z urwanymi głazami, gdy uderzy o ściany potężne, gdy zachwieją się one i zatrzeszczą... A tuż za pierwszym zachwianiem ścian, ruszą się spiętrzone głazy, którymi obwarowana jest pierś tamy. I runą zwały wód! A wraz z nimi ława głazów, spiętrzona plątanina wyrwanych z korzeniami lasów. Biada wtedy dolinom, biada tamom wszystkim, mostom i drogom!
W piersi Hołowacza kotłowała ta siła spętana, szukając ujścia. Gdy zbudzi się, gdy się rozszumi siła wielikańska, to człowiek zapewne sam dziwuje się, albo i zlęknie.
Dopiero siedząc długo samotnie tam pod Gutyn Tomnatykiem, oswoił się Hołowacz ze swą siłą. Poznał kim jest.
I jeszcze potężniejszy, jeszcze bardziej do wielkoluda podobny był odtąd. Gdy schodził z połonin, opasany rzemieniem, nabijanymi gwoździami i okuty w blachy, wyglądał jak góra żelazna. Plecy miał takie jak hruba starowieczna, piersi jak wrota grażdy, a ramiona jak konewki. Tak opowiadają. Uciął i zgiął jakiegoś buka potężnego, którego by inny człowiek nie udźwignął i sporządził sobie zeń kuszę. Strzały z tej kuszy puszczone jęczały jak wicher jesienny.
Wielki w nieszczęściu szuka sobie największego przeciwnika. Napada kasztelana na zamku i ścina go pośród rodziny i jego rycerzy. I skacząc z muru zamkowego, woła do nich, stojących w osłupieniu, woła aż dudnią krużganki zamkowe: Hejże, pankowie-zające, ruszcie się, doganiajcie! Zbudzony tym wyzwaniem wyleciał za nim hufiec pański, paląc z muszkietów. Ale popadali na ziemię, potoczyli się jak podcięci wszyscy, gdy zaśmiał się Hołowacz, rechocząc jak wicher na Gutynie.
Więc potem obaj — z bratem siedząc na Czarnohorze dobierają junaków, pragnących pomsty i swobody. Dobierali zaś po-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/204
Wygląd
Ta strona została skorygowana.