pomykali to ważko, to na ucho delikatnie, że co najmniej w okresie chrześcijańskiej otwartej i przyludnej kolędy, nie należy uciekać się do czarów. I stąd poszło od pewnego czasu, że kolędnicy, może na to, aby od razu uprzedzić nagany, już na samym początku kolędy, gdy biorą od księdza krzyż i skarbonkę, wirują na cerkiewnym podwórzu ów taniec pszczeli nasamprzód wokół księdza, składając w ten sposób życzenia jemu pierwszemu. Biedny ksiądz, cóż ma robić? Stoi nieruchomo sam jak ul czy pień. Kto wie, może coś w nim brzęczy w środku, może jaka taka gniewna pszczółka rada by ciąć w ucho tego czy owego kolędnika. Ale twarze kolędników roześmiane jaśnieją. Jak tu ciąć, jak ganić? Ksiądz uśmiecha się spokojnie, czasem słucha pieśni, częściej nie słucha, bo lubią zaczynać kolędę zwrotkami swawolnymi.
Tak czy inaczej kolęda była chrześcijańska. Zaczynali przed cerkwią i od księdza, a był przed nimi otwarty cały świat. Chodzili do wszystkich, bratali się z wszystkimi, nie tylko ze swoimi, nie tylko z gazdami i pasterzami. Chodzili także do młodego dziedzica, co niedawno zamieszkał nad Rzeką i do końca życia pozostał w górach. Matka dziedzica, mówiono, że księżna, była z tych, co tylko raz na rok, około Nowego Roku, przemówią kilka słów do chrześcijanina, i spoglądała na kolędników z góry, jakby wdrapała się na sam czubek dachu. Ale sam młody pan, choć milczek, tak mrugał oczyma, jakoś po ludzku. Od razu było widać, że kolęda bierze go za serce, że to chrześcijanin, nie pan tylko. Potem ściskał ręce kolędnikom, a choć niektórzy mówili, że skąpy czy raczej rachunkowy, tak darzył kolędników, że byli w kłopocie, jak unieść to wszystko.
Chodzili także do Żydów, i Żydzi byli bardzo radzi. Zapominali o swojej powadze, porzucali smutne i kwaśne miny, przepijali do starszego brata, przepijali do sławnego berezy Foki. Po chrześcijańsku się radowali, dziękowali za życzenia. Dziękowali za pląsy, hurmą klaskali w dłonie podczas pląsania, prosili jeszcze o tę czy o tamtą kolędę. Stary Ajzyk z siwą brodą i z długimi pejsami, mocny, poważny i surowy jak sam święty Eliasz, także popijał i smakował pieśń jakby wino. Uśmiechał się życzliwie, czasem cmoknął z zadowolenia i grube banknoty do dzwoneczka rzucał na cerkiew. A młody pleczasty Abrumcio, czarnooki, z kruczymi włosami, z pozakręcanymi pejsami, chwytał za bardę, a wywijając nią potężnie, szczerze, z oddaniem, po chrześcijańsku, pląsał wraz
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/141
Wygląd
Ta strona została skorygowana.