Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

buli, że to jego. Nie procesowali się, pogodzili się. Bażyło miał bydła dość, zapłacił za grunta, by dostać tabulę.
Wszystkim tym osadnikom, co niemało borów wyrąbali, wykarczowali i wypalili, nie przyszło do głowy, by z drzewa mogło być więcej korzyści, niż potrzeba dla własnego użytku.
Toteż, kiedy powtórnie zabrano się do rąbania odwiecznych lasów nad Ruskim potokiem — nie było komu rąbać. Ludzie nie dbali o te zarobki, prócz tego nikt się nie znał na ryzach, niezbędnych dla tak potężnych bierwion, na „klauzach“ czyli wodosporach, na obliczeniach materiału i samych robót. A przede wszystkim nie znana była piła. Drzewa zaś nad Ruskim potokiem były tak ogromne i materiał był tak niezwykły i piękny, że musiano sprowadzić zawodowych robotników leśnych.
Wtedy to przybyli w góry po raz pierwszy, jak wieść głosi, „Italiany i Grany“.[1] Niektórzy z tych robotników byli przedtem zajęci przy budowie drogi z Szigetu do Stanisławowa. Ludzie górscy chodzili się gapić na butyny i ryzy italiańskie.
Byli to ludzie bywali, sprawni i odważni. Gdy tu przybyli, przyszła o nich wieść ciekawa, dziwna, choć smutna.

W tym rzecz, że ludzie dawni bali się nawet trochę tego lasu na Ruskim i Zawizi. Tam bowiem za Doboszowych jeszcze czasów w skałach żyła, jak to zwali, Zmyja lub Zmyj, czy też Żertwa, po prostu, jak byśmy rzekli, smok skrzydlaty. Grom go zabił, ale pamięć o nim przetrwała. Italiany nie bali się tego, przeciwnie, tylko innej rzeczy musieli się wystrzegać. Gdy robili drogę przez góry z Szigetu do Stanisławowa, gdzieś koło Tatarowa, rozsadzając skały minami, zabili takiego właśnie smoka. Ale że to u nich niechrześcijański pogląd na potrawy, zaczęli rąbać sobie mięso smokowe, a było tego jakby z kilku byków. Italiany zwarzyli to mięso, a ci, co spróbowali go — padli trupem. Pokręciło ich kurczami i jakby ogniem spaliło wnętrzności. Umarli biedaki daleko od swoich. Od tego czasu Italiany, choć lasu nie bali się wcale, mieli się na baczności. Gdy na Ruskim znaleźli „takie czarne, co zwą Wężem“ — także niemałe, bo wielkości człowieka — nie tknęli już tego. Jeden drugiego ostrzegał. Takie wspomnienia przetrwały o Italianach.

  1. Słoweńcy z Krainy i z Karyntii.