cesarzu — oj, daj Boże...“ A wtedy trzeba było mieć fłojerę — powiadał Foka — toż to się gra przy szumie wody, przy dudnieniu fal. I zaprosiłbym tego zielonego smoka, tego króla morskiego, jak i wszelką żywocinę, na wieczerzę świętą — żartował Foka. — Ale dokąd tu prosić, kiedy nie wiesz nawet dobrze, w której stronie chata twoja i rodzone góry. — —
W górach ani nawet w Kołomyi jeszcze nie wiedziano dokładnie o losie Foki. Przyszły wieści, jak zawsze wykoszlawione i nie sprawdzone, że Foka poszedł już wojować, i to gdzieś na morzu, że zdaje się ranny, że pewnie już nie żyje, że może w tej wodzie tam pochowany. Doszły te wieści do Szumeja, Szumej płakał, zwierzał się chudobie, chodził po przemównikach, płacił im suto. Otrzymywał wprawdzie dobre wróżby, ale nie mógł się uspokoić. W końcu przyszły urzędowe wiadomości, przyszły i listy od Foki. Przyjechał stary dziedzic ze Stanisławowa, poradzili dokładnie Szumejowi, co ma zrobić. Ojciec Foki nabił torbę pieniędzmi i wyruszył wraz z krewniakami do Lwowa. Wraz z adwokatem wskazanym mu przez dziedzica udał się do gubernium. Milczek Maksym stanowczo zażądał, by mu zwrócono jedynaka, bo on nie pozwala na służbę wojskową. Nie chce i już. Inaczej pojedzie do samego młodziutkiego pana cesarza. Ten młody panek dobrze chyba zrozumie, że ojca trzeba słuchać. Po kilku miesiącach odesłano Fokę z Wenecji do domu. Ojciec wcale się nie gniewał, na powitanie długo patrzał nań, nie mógł się napatrzeć.
Tak to młody Foka zawędrował z zymarki w głuszy staroniedźwiedziej pod Dzembronią, prosto do Wenecji, a stamtąd znów z powrotem na Jasienowską kiczerę do starej grażdy. Wędrówka skończyła się, Foka miał o czym opowiadać przez całe życie. Odtąd młody Foka, śmiałek, który wojska się nie bał, który tyle świata sam przewędrował, a nie tylko przewędrował, ale wiele rozumiał, pamiętał i opowiedzieć umiał, był niewyczerpanym źródłem wiadomości, pozyskał mir niebywały.
Po wielu latach jeszcze, jako stary człowiek opowiadał o tym mieście, że nie wymądrowałby w bajce nic piękniejszego. O tym, jakie tam morze jest oswojone, tak iż każdy pan i gazda łódką przed swój pałac zajeżdża. Opowiadał o tych pałacach, o mostach przedziwnych, powyginanych, o zabawach przepięknych. I o tym, jaki to naród wenecjański dobry, grzeczny, czemny, i ujmujący jak żaden inny. Jak się lubują w strojach. A w tym wszystkim jakże do naszych
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/101
Wygląd
Ta strona została skorygowana.