Strona:Stanisław Przybyszewski - Z gleby kujawskiej.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słup rozbija, gdzie wiatr bezsilny przewłóczy się po zżętych zagonach — tam niechaj kopią samotny grób. — A Ty, o Święty, o Nieśmiertelny, który swym jednym oddechem wypełniasz wieków wiek, Ty od powietrza, głodu ognia i wojny i od szatana, co w dom przychodzi i dusze zwodzi, zachowaj nas Panie!
I naraz rozmodliła się jego dusza żarliwem, gorącem błaganiem, majaczą mu się małe trumienki, słyszy łoskot grudy, co spada na ich wieka, poszum wiatru, co rozczesuje liście zapłakanej brzozy, widzi wokół zapadłe mogiły, westchnął głęboko. A światłość wiekuista biednym ludziom świeci. Naraz zerwał się: jestem! zakrzyknął. Czuje, że Bóg do niego schodzi. Tak! I Ty jesteś tu ze mną! I pada na kolana i kornie bije czołem i za nogi go obejmuje i prosi, prosi, o niewiele, o troszeczkę łaski tylko. Tylko odrobinkę łaski niech spuści na płaczem zamroczone oczy.
Niech deszcz spiekłe rany orzeźwi, niech grad nie siecze zboża, pomór niech nie wybija ostatniej krowy,