Strona:Stanisław Przybyszewski - Z gleby kujawskiej.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niema już światła i niema dźwięku.
Leżę tak miękko, tak dobrze.
A ta smutna ciemność, chora, syta rozkoszy ciemność z dyszącemi gorączką skroniami.
Powiędły róże. Drżą jeszcze w kirach nocy, ale w urnach ich kielichów spoczęła śmierć.
I znowu Cię widzę jak kiedyś w nagim przepychu Twego ciała.
Aleś mi obcą, daleką i patrzę na Cię zimnym wzrokiem nasyconych żądz.
Moje potężne oko, oko wszechświatów wyłoniło Cię z ciemności. Na moje potężne Stań się! przybrałaś kształty i postać. Tchnąłem na Cię Świętego Ducha mych uczuć i myśli. Byłaś głupią zabawką, a zrobiłem z Ciebie fetysza i idol święty. Wzbudziłem w Tobie pragnienie; wraz Cię w nowe piękno stroiłem, ale dziś oślepły me oczy na Twą piękność i już nie bije mi serce w rytmach Twej żądzy.
Nie, nie!
Nie Ciebie z drażniącym niepokojem wiecznych pragnień —
Nie Ciebie z piersią samicy i płodem Twego łona —
Ciebie nie pragnę, i nie potrzebuję płodu Twego, tego nędznego kawałka wieczności.
Ale Ciebie we mnie, Ty mej duszy odwieczna kochanko, Ty mego serca bezbrzeżna potęgo:
Ty w każdym kształcie i ruchu mej myśli —
Ty w każdym przebłysku i odźwięku mych uczuć —
Ty siło pragnienia, co ziemię rozrywa i wściekłą pięścią o wrota nieba bije —
Ty zwroku wieczorny na jesiennych polach —
Ty smutna rozkoszy wieczornego nabożeństwa w ubogich kościołach —
Ty — Ty, krwi mej myśli, osi mej duszy!