Strona:Stanisław Przybyszewski - W godzinie cudu.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdyby przeniczne kłosy w parne południe, gdy się nagle zerwie gorący powiew, skłoniły się główki: cała sala zdawała się dyszyć zapartym oddechem.
I trzy razy przeszedł szereg najpiękniejszych dziewic swego kraju, wolno, coraz wolniej, aż wreszcie siadł na tronie, skinął ręką — pozostał sam.
Ciemniało w mrocznej sali, a król pogrążony w dzikiej rozpaczy siedział jeszcze na tronie, wsparł twarz na zaciśniętych pięściach i patrzał bezmyślnie w dal.
Naraz czuł, jak się ktoś skrada wzdłuż lasu kolumn, co wspierały sufit sali — ślizga się ostrożnie gdyby wąż, a w ślad za nim spływa jaśń, gdyby odbłysk nagiego ciała.
Król podrzucił dumnie głowę, bo nikt z śmiertelnych nie powinien widzieć mocarza w rozpaczy.
Klasnął w dłonie, a niezmierna sala rozbłysła metalowem jaśnieniem; i w tym mrocznym półzmroku widział, jak się do stóp tronu czołga kupiec syryjski, wlokąc za sobą nagą dziewicę.
Ramiona jej oplotły złote węże, złotymi wężami opasane były kostki, a wokół biódr złoty pas, spięty miast sprzączki kwieciem lotosu, wysadzonem kosztownym kamieniem.
Król porwał się i patrzał zdziwiony…
Nie widział jej twarzy, bo zasłoniła ją ramionami, widział tylko jej postać, widział gibkie a wiotkie kształty tuberozy z dwiema białemi gwiazdami, które zasłoniła liliami serca.
Z zapartym oddechem patrzał król na dziwne czary niewolnicy, drżał jak w trwodze śmiertelnej; widział, jak się słaniała, jak zdała się stać w ogniu ze wstydu i lęku; włosy jej