Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A pieśń rwała się dzikim rykiem, co serce wśród bolesnych drgań z ciała wyszarpywał, to znowu w bełkoczących jękach, co wszelkie słowo w krtani dławią, to znowu w stękach i rozpacznych krzykach, że żyły w mózgu pękały — i pieśń przestała być pieśnią, stała się piekielnem pragnieniem życia, olbrzymią lawiną, rozpostartą na nieskończonym obszarze, co się lada chwilę stoczyć miała — stała się chmurą, co już, już się obrywała i cały świat potopem zalać miała.
A w tym cielesnym straszliwym refrenie „Wybaw nas Panie!“ jęczały dzwony, ryczały strachem wielkiego sądu organy i zwierzęce rżenie konających i przerażony krzyk dzieci, — włosy dębem stawały i mózg się mącił, kirem obłędu się zakrywał.
A naraz straszny ryk płaczu, płaczu obłąkanej rozpaczy i przeraźliwej grozy — ręce gdyby las szkieletów podrzucały się ku ołtarzowi — lud rzucał się, szalał w konwulsyach płaczu, bił się pięśćmi w piersi, walił czołem o posadzkę i krzyczał bezustannie: