Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedziałem teraz, że muszę się jej dotknąć, czekałem tylko sankcyi mózgu.
I mózg ulitował się nademną.
Przypomniałem sobie nagle, że podług starego podania odbija i utrwala się na martwej źrenicy ostatnia walka przedśmiertna.
Otóż to to, to, to, co widzieć musiałem, straszną zagadkę życia na dnie martwego oka, piekielną noc poślubną, w której życie z śmiercią się parzy.
Miałem tylko tę jedną myśl, co wybiegła poza mój mózg, ostrym końcem wwierciła się w martwe oko i tam na jego dnie połączyła się z drugim biegunem; połączenie było dokonane. W oczach moich pryskały iskry, trzeszczące, zielone iskry elektrycznego światła.
Druty połączenia spopielały się na końcach, skracały się coraz więcej, musiałem się przysuwać.
Coraz bliżej; jak pantera czołgałem się ku trumnie — teraz już stałem tuż, tuż przy niej.
Drżącymi, dyszącymi palcami starałem się podnieść powieki; drżałem i latałem na całem ciele;