Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
J

Jesteś jak słaby, cichy, srebrny promień światła, który wybłysnął z jakiegoś okienka dalekiej chaty i rozlał się w ciepłej nocy jesiennej na łąki, ponad mokre, miękkie żgło mgieł, co sennem, rozkoszy sytem zmęczeniem bezmierne obszary traw zaległo.

A nad srebrzącą się przestrzenią mgieł kołysze się światło, gdyby wachająca się, rozwiewna fala; jak dźwięki mosiężnych dzwonów, gdy się zdala rozlegną na Ave Maria, płynie czyste, złote, gasnące, i długo jeszcze przebrzmiewa i leje się w duszę zmęczonym, chorym spokojem.
Jesteś, jak niebieska godzina świtu, kiedy wschód różowieć poczyna i światło z siebie wydycha. Cały świat się syci niepojętą tajemnicą zmartwychpowstania, tonie w niebieskiej błogości nieba, rozlewa się w topieli zimnej, roztopionej stali damasceńskiej, a naraz rozkwituje łuną szerokiego, palącego się morza fioletów i purpury, a w to morze tajnego barw przepychu wrzynają się ostre słupy promieni wschodzącego słońca.