Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pod ciężarem kosztownych brył drogich kamieni i na wozie brzytwami najeżonym, pod którym krwawym pokosem padają miliony niewolników, gdyby snopy zejrzałego żyta, jadę ponad śmieszną nędzą świata z straszną pogardą, nienawiścią i groźnym majestatem.
Och, kocham olbrzymi, a milczący majestat babylońskich mocarzy, co słowa nieznosił, bo słowo było drogie i kosztowne i straszne, a każde z nich trzeba było okupić bolesnym porodem.
Och, kocham naiwną, ale tytaniczną samowiedzę swej potęgi, one poczucie siły, co bogom się odgraża, morze chłostać każe, a w nieznane kraje wiezie z sobą okowy, by ludy całe w jasyr zawlec.
Och, kocham hardą pogardę dumy, z posiewu smoczych zębów porodzoną zaciekłość biblijnego człowieka, co w oczy okrutnemu Jahveh z rozszalałą wściekłością bryzga pierwsze przekleństwo: Szatanie — Jehovah, — co głazy z ziemi wyrywa; by je ku niebu rzucić i roztrzaskać spiżową skroń strasznego mordercy, który własne,