Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ctwie kultury wieków całych zacierały się biedne, ubogie kontury tej ziemi, gładkiej jak stół, monotonnej, jak ubogie pacierze, jak psalmodye wieczornych nieszporów, zadumanej wieczystym powrotem i nawrotem tych samych trosk, tych samych nadziejnych i bolesnych dum, jednostajnem weselem się cieszącej i jednostajnym smutkiem załzawionej... aleje niebotycznych cyprysów, zdumiewających swoją monarszą powagą i wykwintem prastarych rodów magnackich, kazały im zapominać o srebrnych topolach i ubogiej muzyce ich liści, gdy wiatrem trącane wraz o siebie biją — w pinetach włoskich, w których ongiś Dante lub Giotto błądzili, nie mieli czasu wspominać swojskich lasków olszyny lub białych brzóz, a groza wiekuistych wód oceanu ścierała im z pamięci rozkosz wód ich jeziora, — a, gdy znienacka, najniespodziewaniej w świecie pamięć ożywała, przemocą mózg opanowywać jęła, zagłuszali ją coraz to nowemi, silniejszemi jeszcze wrażeniami, stępiali jej ostrze, jej raniące kolce miłością, która ich coraz silniejszą obręczą ścieśniała i ich wzajem w siebie wtłaczała.
Miłość zatryumfowała nad wspomnieniami, nad tęsknotą za ziemią, nad wyrzutami i rozterką duszną; zaspakajali głód za najwytworniejszą kulturą Europy, dusze im się rozrastały, coraz to szersze obejmowali horyzonty, aż wreszcie znużeni całoroczną podróżą, zapragnęli spokoju ciszy, wytchnienia.
Późną nocą zajechali do małego miasteczka, słynącego z tego, że zachowało się w dziewiczej, nietkniętej czystości: takie, jakie zostało zbudowane przed pięciu, sześciu wiekami, pozostało nienaruszone po dzisiejszy dzień.
Gdy jechali do hotelu, ciemno było i deszcz padał: nie było na co patrzeć, bo jutro był na to czas.
Rychło się obudził.
Podszedł do okna i cofnął się zdumiony.
Hotel, w którym zamieszkali, stał, jakby całkiem na uboczu tuż nad krawędzią spadzistego wzgórka, który się wznosił nad