Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słych pod ciężarem śniegu gałęzi oberwała się śnieżna bryła i choćby z cichym szelestem opadła na ziemię, wywołałoby to bez wątpienia w nim ciężki przestrach.
Teraz pragnął mówić, ale bał się swego głosu: odczeka jeszcze chwilę, aż będzie pewien, że mu się nie załamie, że się nie przestraszy, gdy w tej głuchej ciszy, w której już dawno przebrzmiały głosy dzwonów, posłyszy go nagle, gdyby łoskot walących się kamieni.
Przed oczyma jego stanęła tabliczka nad biurkiem jego dziadka, a na niej wypisane złotemi głoskami słowa pisma świętego: „a pomnijcie na sprawy ojcowskie, które czynili za życia swego, a otrzymacie sławę wielką i imię wieczne!“
A mógłby teraz tego dokonać, kiedy jego najgorętsza tęsknota się spełniła: teraz, kiedy w współżyciu z Polą siły jego niepomiernie się spotęgowały, mógłby imię dziadów i pradziadów wynieść i wywyższyć i bogactwo swej ziemi pomnożyć i mnogość zasług sobie przysporzyć — niestety za późno!
Wysoka, dumna pani z papierosem w ustach, bilardowym kijem w jednem, a szklanką szampana w drugiem ręku, pani o zblazowanych, kuszących oczach, mdłym, nęcącym uśmiechem na wązkich ustach zaprzepaściła mu ten święty szmat ziemi...
Wściekał się na myśl, że ta sławna, przez licznych wielbicieli podziwiana pani, którą ongiś z zęby zacinającym wstydem był zmuszony żoną nazywać, ta obca pani, którą zdobył w głupim, samczym rekordzie wyścigowym, mogła nietylko zszargać nazwisko jego ojców, ale, zaczem się spostrzegł i od niej wyzwolił, postawić go nad krańcem ruiny majątkowej... Zrozumieć teraz tego nie mógł, że, aby uratować resztkę, aby wraz z Polą nie znaleść się w ostatniej nędzy, musiał sprzedać ten szmat świętej ziemi, szmat święty — święty — święty — powtarzał to bezustannie — szmat szaty Chrystusowej: wielkiej relikwii, jaką mu ojcowie przekazali.