Strona:Stanisław Karwowski - Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego T1.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dunker, sądząc, że na łowach będzie miał sposobność pomówienia z Paszkiewiczem, pojechał do Skierniewic bez namysłu, ale napróżno. Paszkiewicz unikał rozmowy. Po trzech dniach Dunker przyszedł pożegnać się z satrapą, przyczem wyjawił mu cel podróży.
„Co? jak? krzyknął Paszkiewicz, strzał padł w Poznaniu, a wy chcecie śledztwo prowadzić w Warszawie? A ja wiem! Wiem nawet, jak się nazywa ten, co strzelił!”
Nuż tedy Dunker w prośby i wreszcie pozwolił mu Paszkiewicz zapisać w pugilaresie: Korzeniewski.
Niezmiernie ucieszony, powrócił Dunker do Poznania i zaraz kazał przyprowadzić przed siebie introligatora, który zszywał akta rządowe. Jakież było ździwienie tego człowieka, gdy się dowiedział, o co go posądzono, — jego, który nie miał czasu chodzić na Chwaliszewo, a strzelby w życiu swojem nie miał w ręku. „Przecież ty jesteś Korzeniewski!” zawołał Dunker. „Nie wielmożny panie dyrektorze policyi, ja się zowię Korzeniowski, a nie Korzeniewski.”
Puszczono więc introligatora, a sprowadzono kucharza, który istotnie nazywał się Korzeniewski. Był to starzec, najspokojniejszy w świecie, który od lat 25, gdy zniesiono jatki mięsne na Chwaliszewie, nie był w tej części miasta, a kiedy miał ostatni raz strzelbę w ręku, gdy był jeszcze kucharzem na wsi, nie pamiętał nawet. I tego więc puszczono.
Nie ustały jednak śledzenia za jakimś spiskiem i zamachem na życie cara Mikołaja.
Zdarzyło się, że jakiś L. J. dla okoliczności kieszonkowych uszedł z Poznania do Kalisza, gdzie go dla braku legitymacyi przyaresztowano. Było to przed wrześniem 1843 r. Położenie owego człowieka pogorszył list, do niego bez podpisu nadeszły, w którym niby przyjaciel radził, aby zjechał do wiadomego miasta, przez które przejeżdżać będzie C. R. M. (tak tylko oznaczył podróżnika), tam dostanie pieniędzy i niech dokona sławnego na pomnie wieki dzieła. L. J. za radą przyjaciół, lękających się o niego z powodu listu, uciekł do Kalisza i wrócił do Poznania, czując się niewinnym i nie wiedząc o żadnym spisku. Atoli w Poznaniu znów go aresztowano, wypuszczono jednak, gdy Franciszek Skąpski, wówczas 49 lat liczący, zeznał protokularnie, że ów list był sprawką niejakiegoś Wilkowskiego, którego L. J. za dług wsadził był do więzienia.