Jeszcze grudniem się słoci, lecz w styczniowe Idy
Wrósła śniegu zaplata w kostne światowidy.
Jeden patrzy drugiemu na tors bez oblicza,
Północy szuka wschodni. Wschód Zachód oblicza.
Wszakże tylko bieguny zna równina śniegów,
Poskromiła podróże w narkotycznym śnie głów.
Nowe drogi sznuruje mistrz niedbały — basior,
Żagiew ognia u pyska zapalił mu Hasior.
Ten się jeden co urwał z lodowatej smyczy,
Śmigłym smykiem skomlenia po pustkowiach smyczy,
Czasem oko wytęży, z ironią przystanie,
Jako sanie się trudzą: tutaj nie — i tam nie.
Dymy z chałup — jedyne wiorsty dla wędrowca,
Co jak owca się błąka po znojnych manowcach.
Dawno z mrozu się odął giętki wicher bata,
Dla furmana gorzałka, dla podwik — herbata.
Ale z dębów jest łomot. Pies też przymarzł do wrót.
Dobrzy ludzie w pierzynach. Najeźdźcom wciąż odwrót.