Strona:Stanisław Ciesielczuk - Pies kosmosu.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
RADOŚĆ

Pieni się we mnie i burzy, i musuje jak sok wiśniowy
Dni połkniętych w zachwycie zgęstniały mocny osad.
Gdy się wieczór zakurzy nad miastem, jasna radość strzela do głowy,
Chce się w niebo zanurzyć ramiona, twarz ukąpać w gwiaździstych pokosach.

Na wysokich kominach fabryk, chłodna nocy, miękko się ścielesz,
A w gorących fabrycznych wnętrzach człowiek ziemię jutrzejszą tworzy.
Choć na twarzy mam uśmiech spokojny, w duszy wieczność się ciągle miele.
Niech się w okrzyk śpiewu przemiele, niech zaszumi błękitem bożym!

Oto gwiżdże pociąg: Żegnajcie! Dokąd leci przez noc ten pociąg?
Tryska miasto kroplami świateł — woła zdala strona rodzinna!
Mówi miłość szeptem najsłodszym, utęsknioną drżącą dobrocią:
Dokąd idziesz ode mnie, miły, po ruchomych groźnych godzinach?