Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godzin wcześniej. Do mojej taksówki, wsiadło dwóch mężczyzn, polecając się wieźć do jednego z warszawskich hoteli.
— Dwóch mężczyzn?
— Nie było w tem nic tak dalece dziwnego! Ale, rozmawiali oni z sobą po angielsku, sądząc, że ich nie zrozumiem! Tymczasem, ja uczyłem się umyślnie obcych języków, aby móc rozmówić się z cudzoziemcami, gdyby zechcieli skorzystać z moich usług.
— O czem mówili? — przerwała zaintrygowana Lodzia.
— Całej rozmowy, dobrze nie mogłem posłyszeć. Lecz padło kilka razy nazwisko tej jakiejś pani Czukiewiczowej, a następnie Korskiego. Wyrażali się o niej z zawziętością, a pod jego zaś adresem padały pogróżki. W czemś im przeszkodził, czy też im zepsuł jakąś robotę i zato zamierzali się mścić...
— Więc, nie kłamał Stach! — zawołała Jadzia. — A ja przypuszczałam, że to są zręcznie ukute bajeczki! Panie Zawiślak, samo niebo mi pana zsyła! Cóż dalej?
— Więcej nic nie posłyszałem, bo zdaje się, nieznajomi spostrzegli, że zanadto zaciekawia mnie ich rozmowa i powzięli podejrzenia, czy przypadkiem nie rozumiem po angielsku. Bo umilkli, a gdy wysiadali, jeden z nich, zapytał mnie żartobliwie, czy władam obcemi językami. Oczywiście, zaprzeczyłem, lecz spostrzegłem, że mimo to spozierał on na mnie podejrzliwie.
— Ach, tak...
— Wywnioskowałem tedy, że panu Korskiemu i tej pani Czukiewiczowej, grozi poważne niebezpieczeństwo i pragnąłem o tem uprzedzić. Niestety, nie znałem ich adresów i przeszkodził temu dalszy bieg wypadków.
— Sami wiedzą o tem! — szepnęła Dulembianka, choć drgnęło w niej serce, na myśl, jak niesprawiedliwie postępowała z narzeczonym i w jaką groźną przygodę on się uwikłał.

— Że sprawa jest poważna — mówił dalej szo-

83