Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poznawszy Korskiego po głosie, wprost rzucał słuchawkę, nie racząc nawet odpowiedzieć. Bilet odniósł posłaniec, nierozpieczętowany — oznajmił, że nie chciano od niego przyjąć listu.
Wtedy, Korski, zdecydował się na krok ostateczny. Pobiegł w Aleje Ujazdowskie i przed domem, w którym zamieszkiwali Dulembowie, począł czatować. Liczył na to, że z domu wyjdzie może Jadzia sama, a wówczas on zdoła ją udobruchać i przebłagać.
Ale, zawiódł się. Stał przeszło godzinę, — a Jadzia nie wychodziła. Czyż, nie opuszczała dziś, wogóle, mieszkania?
Natomiast, gdy już zamierzał odejść, ku swemu zdumieniu dojrzał niezwykłą scenę.
Z bramy, nagle wypadł dyrektor Dulemba, zaczerwieniony i wzburzony. Rzucił parę słów do dozorcy, który wychodził wraz z nim, poczem dalej pośpieszył, otarłszy się prawie po drodze o Korskiego i nie poznając go w swem podnieceniu. Dozorca sam, pozostał na ulicy, kiwając w zamyśleniu głową.
Korski, postanowił wykorzystać nieobecność Dulemby.
— Panie! — rzekł, podchodząc do dozorcy i wsuwając mu złotówkę do ręki. Czy nie mógłby pan poprosić panny Jadwigi Dulembianki, żeby zeszła, bo oczekuję na nią, na dole!
Ten, wzruszył ramionami.
— Panienki niema! Uciekła!
— Jakto, uciekła?
— Z samego rana, zabrała tylko walizeczkę i dokądciś wyjechała! Dokąd, nikt nie wie! Widział pan, jaki pan dyrektor lata rozgniewany!
Korski, zlodowaciał, lecz dalej pytał:
— Nie zostawiła, żadnej kartki, żadnego listu?
— A cóż miała zostawić! — burknął dozorca — Toć nie szukałby jej tak dyrektor...
Korski postał jeszcze kilka sekund, z opuszczoną głową, poczem odszedł, powoli...



70