— Początkowo, wzbraniałem się! Lecz, gdy zamaskowani oprawcy jęli mnie przypiekać rozrzażonem żelazem, widzi pani, że kuleję i nogę mam ranną, pojąłem, iż żywy z ich rąk nie wyjdę. Wtedy, postanowiłem ich zmylić i miast prawdziwych cyfr, wymieniłem zmylone 17 i 40...
— A oni? — zagadnęła żywo.
— Wydawali się zdumieni! Ale, widocznie, uwierzyli w moje łgarstwo, bo zwrócili mi wolność, wywiózłszy tylko uprzednio, w stanie nieprzytomnym, za Pragę! Oto powód, czemu tak późno przybywam!
Czukiewiczowa, krążyła teraz w podnieceniu po bogatym saloniku, a z ust jej padały oderwane wyrazy.
— Zbóje! Zbóje! Spełnili swą pogróżkę! Zabili Brasina... Nie zawahają się przed niczem! Niewinnego człowieka biorą na tortury! Jakiż los mnie spotka?
Raptem, przystanęła przed Korskim i mocno uścisnęła go za ręce.
— Panie Korski — zapamiętała jego nazwisko. — Ileż trzeba mieć szlachetności, by tak postąpić i tak się zachować, jak pan się zachował! Dla obcych mu całkowicie ludzi! Gdybym, z mej strony mogła mu to czemkolwiek wynagrodzić...
Obrzuciła wzrokiem pomięte i powalane jego palto. Roześmiał się głośno.
— Jestem literatem — rzekł — więc biedakiem, ale nie przyjmuję zapłaty za usługi! Przeważnie, chodzę nawet porządnie ubrany, tylko mój strój ucierpiał nieco, podczas całej przygody...
Zmieszała się mocno.
— Ach, wcale nie to miałam na myśli...
On, tymczasem, przemawiał dalej.
— Gdyby, natomiast pani zechciała mi wyjaśnić bliżej, co to wszystko znaczy, byłbym niezmiernie wdzięczny! I te cyfry? I ów pan Brasin? I ci zamaskowani ludzie? Bo, zapewne, domyśla się pani również, kim byli moi oprawcy?