Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przódy, przygotujemy wszystko, aby nie zaskoczył nas żaden nieprzewidziany wypadek!
— Macie rację!
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na więźnia, odeszli.
Korski pozostał sam i odetchnął. Słaba to jednak była pociecha. Rozumiał, że w jego męczarniach nastąpiła tylko krótka przerwa, a posłyszana rozmowa nie wróżyła nic dobrego.
Miano się z kimś jeszcze rozprawić? Kim był ten towarzysz jego niedoli? Chcieli za kilka godzin wysadzić w powietrze podziemia, w jakich się znajdował, groziła więc nieuchronna zguba. A on przeleżał wśród majaczeń dobę bezsilny. Jakiś Fitzke znajdował się na ich tropie, lecz widocznie szedł im na rękę, bo dawał czas do zatarcia wszelkich śladów i zatuszowania zbójeckiej działalności. Z tej więc strony nie mógł się pojawić ratunek. I czy wogóle ten ratunek był możliwy. Najwyraźniej wspominał garbus, że gdyby nawet Korski wyznał wszystko, i miejsce, gdzie znajdowały się skarby ukryte przez Brasina i hasło, otwierające dostęp do nich, nie uchroniłoby go to od śmierci. Oczywiście, czyż mogli puścić wolno, tak niedogodnego, jak on, świadka?
Teraz dopiero Korski, rad był w duchu, że nie poddał się chwilowej słabości. Przychodziło mu bowiem już do głowy, by swym oprawcom złożyć szczere wyznanie — toć cała ta sprawa nie tyczyła go bezpośrednio — i tą ceną okupić wolność. Przekonywał się obecnie, że byłoby to tylko bezcelowe tchórzostwo.
— Lecz, co robić? Co postanowić? Oczekiwać spokojnie, póki te katy nie pojawią się powtórnie? Coś należało przedsięwziąć! Ale, co?

Leżał tak może godzinę, a może i dłużej, trapiony czarnemi myślami, gdy wtem straszliwy krzyk wyrwał go z tej zadumy. Krzyk człowieka, znajdującego się w straszliwych męczarniach, nad którym pastwią się w wyrafinowany sposób.

172