Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc, pędźmy do komisarza Fitzkego! — rzuciła pośpiesznie. — Nie traćmy czasu! Musimy go powiadomić o naszych przypuszczeniach!
Ku wielkiemu jej zdumieniu, zaprzeczył.
— Nie radziłbym tego czynić, w żadnym wypadku!
— Nie rozumiem!
— Nie ufam Fitzkemu! — wyjaśnił, jakby wypowiadając głęboko ukrytą myśl. — Zepsułby wszystko.
— Zepsułby wszystko? — dziwiła się coraz więcej.
Przybliżył się teraz do niej i jął cicho szeptać, jakgdyby kto mógł ich podsłuchać.
— Panno Jadziu! Mimo całej energji, wykazywanej podczas rewizji, przez Fitzkego, nie podobało mi się jego zachowanie! Chwilami, wydawało mi się nawet, że jest on rad, że nie wykryto nic w firmie „Feniks“. Pani była wyjątkowo zdenerwowana, więc nie obserwowała go bacznie, ale ja nie spuszczałem oka z komisarza...
— Co pan mówi? — drgnęła.
— Nie dałbym trzech groszy zato, że został przekupiony i szedł ręka w rękę z ową właścicielką „Feniksa“, panią Mandelbaum! A najwięcej uderzyły mnie pewne szczegóły, kiedy zwiedzaliśmy składy, znajdujące się w suterynach! Specjalnie, jeden wieszak!
— Wieszak? — powtórzyła nie pojmując.

— Na pierwsze spojrzenie — tłomaczył — niewinny drewniany wieszak, służący do rozpinania futer! Otóż Fitzke, niby od niechcenia położył swoją dłoń na nim, a naprawdę, coś majstrował koło niego! Spojrzałem, że lekko go poruszył, a wtedy rozległ się ten jęk, czy też głos, jaki i pani posłyszała. Głos ten musiał dobiec i do słuchu komisarza, bo dalej spostrzegłem, że zmięszał się on bardzo, poczerwieniał i zerknął niepewnie na tę Mandelbaum. A gdy głos, nie powtórzył się więcej, oboje, niby odetchnęli z ulgą. Później, kiedym chciał się zbliżyć do owego wieszaka, odepchnął mnie pra-

166