Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mysłu zbiegł niemi ha dół i znalazł się w jakiejś sporej piwnicy. Była ona, zawalona różnemi gratami, czerniącemi w mroku, których dobrze nie mógł rozróżnić.
Rozejrzał się w niepewności.
Kontaktu elektrycznego brakło, a piwnicę słabo rozwidniał tylko mały blask, dobiegający z oświetlonego korytarzyka.
Wtem, spostrzegł to, czego szukał. Na drugim końcu piwnicy znajdowały się zbite z desek, drewniane drzwi. Szybko zbliżył się do nich. Nie były zamknięte, a gdy je pchnął, rozwarły się szeroko. Wionęła na niego czarna głębia i dopiero, gdy zaświecił zapałkę, stwierdził, iż jest to długi podziemny tunel, snać niedawno wykopany i urządzony bardzo prowizorycznie. Oczywiście, nie zawieszono tam lampki, a jeno gdzie niegdzie belki wspierały sklepienie.
Śmiało szedł teraz naprzód, zapalając jedną po drugiej zapałki i ślizgając się po błodnistej drodze. Na ziemi nie położono desek, a miejscami utworzyły się nawet kałuże, które omijał z trudem.
W ten sposób, przebył kilkadziesiąt kroków, myśląc z niepokojem, kiedy ta wędrówka się skończy, gdy wtem zamigotało zdala światełko, sączące się przez wąską szparę. Przyspieszył kroku i stanął znów przed drewnianemi drzwiami. Były zamknięte od zewnątrz również na żelazną zasuwę, a kiedy ją pchnął, owiał go prąd chłodnego, jesiennego powietrza i ujrzał migoczące na niebie gwiazdy.
— Uf! — westchnienie ulgi wyrwało się z piersi Korskiego — Więc, jestem ocalony!
Wyszedł z podziemnego tunelu i znalazł się wśród jakichś krzaków. Maskowały one sprytnie potajemne przejście i nikby się nie domyślił, że te niewinne krzewy, kryją drzwi, wiodące do odległego o kilkadziesiąt kroków domku. Bo, daleko za drzwiami widniała tragiczna willa, a przed Korskim rozpościerało się puste pole.

— Dokąd teraz? — pomyślał — Gdzież tu znajdować się może najbliższy, policyjny posterunek.

100